„Mężczyzna w czerwonym płaszczu”. Śmietanka belle epoque

Nowa książka Juliana Barnesa „Mężczyzna w czerwonym płaszczu” jest kolejnym dowodem, że to autor znakomity.

Publikacja: 29.11.2020 21:00

Julian Barnes (ur. 1946), zaczynał w zespole „Oxford English Dictionary”. Zanim zadebiutował jako pi

Julian Barnes (ur. 1946), zaczynał w zespole „Oxford English Dictionary”. Zanim zadebiutował jako pisarz, był krytykiem prasowym i telewizyjnym

Foto: materiały prasowe

Laureat prestiżowej Nagrody Bookera w 2011 roku za „Poczucie kresu” kolejnymi systematycznie kolejnymi książkami („Zgiełk czasu” (2017), „Jedyna historia” (2018) przekonuje, że potrafi mistrzowsko obserwować ludzkie zachowania – tak w planie prywatnym jak społecznym i politycznym. Dystansując się od wszelkich sentymentów nie tylko opisuje je z precyzją chirurga, ale niebanalnie komentuje.

Bohater obrazu

Barnes pisze, że wybór początku tej powieści nie jest jedynym możliwym – prowadzi do niej wiele tropów, a tytułowy „Mężczyzna w czerwonym płaszczu” jest tylko pretekstem do snucia wielowątkowej opowieści. Doskonale wie, że „im dalej odchodzi przeszłość, tym atrakcyjniejsze staje się jej upraszczanie”, ale on sam w tę pułapkę nie wpada. Przeciwnie – dystans, dociekliwość i ironia są jego atutami w wyprawie do czasów belle epoque i jej bohaterów. Zauważa: „Merrie England, Złoty wiek, la belle epoque; takie zgrabne określenia zawsze powstają po fakcie. Nikt w Paryżu w 1895 roku lub 1900 roku nie powiedział „Żyjemy w belle epoque, lepiej z tego korzystajmy”. Z perspektywy czasu widzi się lepiej, zwłaszcza, gdy atutem autora jest erudycja i umiejętność niesztampowego postrzegania zjawisk i ludzi. „Belle epoque była okresem wielkiego bogactwa dla bogatych, władzy społecznej dla arystokracji, niepohamowanego, wyrafinowanego snobizmu, karkołomnych ambicji kolonialnych, mecenatów artystycznych i pojedynków (…). Nie można powiedzieć nic dobrego o I wojnie światowej, ale przynajmniej zlikwidowała większość tych zapędów”.

Wybór tytułowego bohatera autor uzasadnia: „Do Pozziego przyciągnął mnie portret namalowany przez Sargenta; zaciekawiło mnie życie i twórczość doktora”. Po raz pierwszy spotkał się z obrazem „Doktor Pozzi w domu” Johna Singera Sargenta (jednego za najważniejszych portrecistów swojego pokolenia) w 2015 roku w londyńskiej National Portrait Gallery. Utrwalonym na nim w 1881 roku modelem był 35-letni wówczas doktor Samuel Jean de Pozzi, mężczyzna w czerwonym płaszczu, którego „poza jest szlachetna, heroiczna, lecz ręce czynią postać bardziej subtelną i złożoną”. I tym ostatnim tropem podąża Barnes pokazując co ciekawsze fragmenty biografii tego uznanego chirurga i ojca francuskiej ginekologii. Warto dodać, że jego współpracownikiem i przyjacielem był dr Adrien Proust - ojciec Marcela. Wiele lat później dołączył do nich Robert, brat Marcela, świetny chirurg. Znacznie mniej oczywiste było życie prywatne tego „rozumnego człowieka w bezrozumnej epoce” – jak określa go Barnes. Urodzony we Francji, lecz o włosko-szwajcarskich korzeniach, był protestantem, który stał się ateistą. Ale też mówiono o nim „doktor Miłość”, a „życzliwy francuski biograf nazywa go „niereformowalnym uwodzicielem” („nie zarejestrowano jednak żadnej kobiecej skargi na niego”). Jeszcze za studenckich czasów miał romans z dwa lata od niego starszą, stawiającą pierwsze kroki aktorskie Sarą Bernhardt. Romans przekształcił się w przyjaźń trwającą pół wieku. W 1881 roku Pozzi, jest już mężem młodszej o 10 lat Therese („nie jest światowa; umizgi idą błyskawicznie”), która jego zawodowe zdolności wzbogaca o swój niebagatelny majątek pozwalający parze zamieszkać w obszernym apartamencie na placu Vendome w Paryżu. I jak życie pokazało, choć „był wybitnie inteligentnym, szybko podejmującym decyzje racjonalistą o podejściu naukowym, co oznaczało, że rozumiał życie i wiedział, jak postępować – we wszystkich sferach oprócz miłości, małżeństwa i rodzicielstwa”.

Barnes uczy czytać świadectwa epoki, dzienniki: „Nie wiemy”. To zdanie, byle używane oszczędnie, jest jednym z najważniejszych w języku biografa. (…) Biografia to zbiór dziur powiązanych sznurkiem, szczególnie w kwestii życia seksualnego i prywatnego”.
Cztery lata po namalowaniu tytułowego portretu, w 1885 roku Pozzi „doktor dobrego towarzystwa” i anglofil z tradycji rodzinnego domu, zaproszony został przez dwóch arystokratów do współudziału w podróży do Londynu w 1885 roku. Zagadką jednak pozostaje, dlaczego ten honor spotkał go ze strony hrabiego Roberta de Montesquiou – Fezensac (30 lat) i księcia Edmonda de Polignac (51 lat) – obu zresztą „o helleńskich
skłonnościach”. Podróżnicy mieli list polecający od autora obrazu do Henry Jamesa – i jak pisze Barnes: „pragnęli zobaczyć londyński estetyzm”. W kwestiach różnic między mentalnością Anglików i Francuzów, Barnes, frankofil i erudyta – jest ekspertem.

Pojedynek o Hamleta

Począwszy od kwestii politycznych („Francuzi, podobnie jak Anglicy, wierzyli w owym czasie, że mają wyjątkową mission civilisatrice w świecie. Chociaż ci, których cywilizowano, odbierali to w inny sposób – raczej jako podbój”) przez obyczajowe („Anglicy szukali miejsca we Francji, by uciec od skandalu. (…). Francuzi wysyłali nam swoich odsuniętych od władzy przywódców i niebezpiecznych rewolucjonistów; my wysyłaliśmy im nasze szykowne kanalie”). „Brytyjczycy uchodzą za pragmatycznych, Francuzi – za emocjonalnych. Jednak w sprawach sercowych ta zależność była często odwrotna”. Według Barnesa pojedynki to specjalność francuska. Wylicza, że tylko w Paryżu w latach 1895-1905 było ich przynajmniej 150 i że ich powody bywały raczej nie do pojęcia dla flegmatycznych Anglików. Kiedy „mężczyźni za kulisami teatru pokłócili się o to, ile ważyła Sarah Bernhardt, kiedy grała Hamleta” – jeden omal nie przypłacił tego życiem.

Barnes opisuje też dandysa – „angielsko-francuski fenomen, który przemierzał tam i z powrotem kanał La Manche na przestrzeni XIX wieku” jako „estetę, dla którego „myśl jest mniej wartościowa niż wizja” i którego „piękne obwoluty zachwycały tak samo jak słowa między nimi”.

Wśród wielu postaci tamtego świata są i Sarah Bernhardt i Oscar Wilde. O tym drugim autor pisze ironicznie: „(…) w Ameryce miał zostać sławny dzięki postaci „Oscara Wilde’a”.(…) był pionierem idei, według której najpierw zyskuje się sławę, a dopiero później zasiada do pisania.”

Z kolei postać hrabiego Montesquiou, wzorcowego arystokraty i dandysa, staje się powodem refleksji o biografiach wiernych i zmyślonych. Jego portret namalowany przez Boldiniego znalazł się na okładce „Na wspak” (1884) Huysmans’a. W dość oczywisty sposób dało to czytelnikom potwierdzenie, że bohater książki, Esseintes, to Montesquiou. Ale jak pisze Barnes – to zaledwie „literacki cień” i nie tyle opowiada o Montesquiou, co o obsesjach Huysmans’a.

„Częścią pracy pisarza jest przekształcenie nieistotnej, nawet pozbawionej podstaw plotki we wspaniałą, konkretną rzeczywistość; często się zdarza, że im mniej się ma, tym łatwiej coś z tego zbudować” – ujawnia Barnes. I po raz kolejny świetnie wywiązuje się z tego zadania.

Laureat prestiżowej Nagrody Bookera w 2011 roku za „Poczucie kresu” kolejnymi systematycznie kolejnymi książkami („Zgiełk czasu” (2017), „Jedyna historia” (2018) przekonuje, że potrafi mistrzowsko obserwować ludzkie zachowania – tak w planie prywatnym jak społecznym i politycznym. Dystansując się od wszelkich sentymentów nie tylko opisuje je z precyzją chirurga, ale niebanalnie komentuje.

Bohater obrazu

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Literatura
Czesław Miłosz z przedmową Olgi Tokarczuk. Nowa edycja dzieł noblisty
Literatura
Nie żyje Leszek Bugajski, publicysta i krytyk literacki
Literatura
Ernest Bryll: zapomniany romantyk i Polak stojący w kolejce
Literatura
Nie żyje Ernest Bryll
Literatura
Premiera książki „Emilian Kamiński. Reżyser marzeń”