Literacka Nagroda Nobla przyznana Miłoszowi w 1980 r., co zbiegło się z „karnawałem Solidarności", dla wielu Polaków była zaskoczeniem. Z powszechnej świadomości nazwisko poety było wymazywane przez cenzurę.
Lewicujący przed wojną intelektualista, po wojnie dyplomata, który uciekł z PRL, był autorem „Zniewolonego umysłu" o mechanizmie komunistycznego samozakłamania, antystalinowskiej powieści „Zdobycie władzy" i „Traktatu poetyckiego", gdzie napisał „Jest ONR-u spadkobiercą Partia".
Wyklęty za lewicowość i powojenne lata przez część londyńskiej emigracji, jako autor paryskiej „Kultury" był piewcą tolerancji I Rzeczypospolitej i Wielkiego Księstwa Litewskiego. Krytykował nacjonalizm II RP, wadził się z polskim katolicyzmem i Bogiem. W końcu się z nim pojednał, a jego poezja stała się klasyczna w formie.
Ostatnie słowo
A jednak „Nasz Dziennik", organ ojca Rydzyka, napisał: „Opowiadał się za uczynieniem z Polski 17. republiki sowieckiej". Było to wypaczonym sensem dyskusji pomiędzy Miłoszem a Zbigniewem Herbertem podczas ich zakrapianej alkoholem kłótni w Berkeley. Po 1981 r. Herberta zmitologizowano jako symbol polskiej prawicy, skrywając jego liczne wstydliwe epizody, liberalno-lewicowy zaś Miłosz stał się przedmiotem ataków.
Bronił się na łamach „Rzeczpospolitej" oświadczeniem „Potęga smaku", odwołującym się do maksymy Herberta, który ponawiał ataki. O wizjach Polski Miłosza, Gombrowicza i Herberta mówi spektakl „Deprawator" Macieja Wojtyszki w stołecznym Polskim.