Trzy lata temu w Rio na podium w olimpijskim pó finale na 800 m stanęły Semenya (RPA), Francine Niyonsaba z Burundi i Margaret Wambui z Kenii – wszystkie spełniają definicję osób z zaburzeniami rozwoju płci (mają tzw. syndrom DSD).
Niedawna decyzja Międzynarodowej Federacji Lekkoatletycznej (IAAF), by nie dopuszczać takich biegaczek do startów, o ile nie będą farmakologicznie ograniczać poziomu testosteronu w organizmie, spowodowała, że złoto w Dausze zdobyła Halimay Nakaayi z Ugandy, przed Raevyn Rogers i Ajee Wilson z USA. Biegają one o kilka sekund wolniej niż dawna mistrzyni, ale do ich kobiecości nikt nie ma zastrzeżeń.
Wycelowane głównie w Semenyę ograniczenia IAAF dotyczą pań biegających na dystansach od 400 m do jednej mili. Nie dotyczą sprintów i biegów długich. Z tej furtki skorzystała w stolicy Kataru Aminatou Seyni, biegaczka z Nigru, też mająca syndrom DSD. Otrzymała od IAAF zakaz startu na 400 m (była jedną z faworytek, miała trzeci czas sezonu: 49,19), więc wystartowała na 200 m i, jak pokazały eliminacje, ma szansę na medal.
Ta sytuacja od razu sprowokowała pytania, czy męskie hormony Aminatou Seyni nagle przestają wpływać na jej wyniki sportowe na dystansie o połowę krótszym od 400 m. Działacze lekkoatletyczni na razie nie znają odpowiedzi, mają za to kolejny problem, którego nieobecność Semenyi w Katarze wcale nie rozwiązała.
Lekkoatletyka ma też niełatwe zadanie pozbycia się wizerunku sportu, w którym zasady uczciwości były i są łamane przez tradycyjny doping, który nie znika. Kolejny tego dowód przyniosło poniedziałkowe oświadczenie Amerykańskiej Agencji Antydopingowej (USADA) o wydaniu czteroletniego zakazu uprawiania zawodu przez znanego trenera Alberto Salazara i jego konsultanta, endokrynologa dr. Jeffreya Browna (także osobistego lekarza niektórych biegaczy).