Sceny z targowiska w Marakeszu były jak kino akcji: trójka podejrzanych osób (dwóch mężczyzn i kobieta) z krzykiem goniła między straganami rodzinę: Samira Dahmaniego, jego żonę Clémence Calvin i pięcioletniego synka Zakarię, obywateli Francji.
Jeden z goniących miał w dłoni kamerę, coś nagrywał, drugi machał papierami i długopisem, wszyscy tratowali stoiska, w powietrzu fruwały owoce, w końcu Samir zablokował jednego z goniących przy ścianie, pociągnął drugiego, otworzył drogę ucieczki żonie, która zniknęła w wąskiej uliczce między furkoczącymi dywanami.
Nikt z boku nie zdawał sobie sprawy, że wydarzenia z 27 marca w marokańskim mieście były nieudaną próbą przeprowadzenia kontroli przez pracowników Francuskiej Agencji Antydopingowej (AFLD). Przyjechali do Ifrane, znanego ośrodka sportowego w górach Atlasu, gdzie miała być Clémence, ale jej nie zastali. Odnotowali nieobecność, ruszyli z powrotem do Marakeszu i zauważyli całą rodzinę obok targowiska (wedle niektórych opinii wcale nie był to przypadek: nieoficjalnie pomóc miały służby wywiadowcze Francji). Ruszyli w pogoń.
Mieli na nią oko
Clémence Calvin ma prawie 29 lat, kiedyś z powodzeniem biegała długie dystanse na bieżni stadionu – w 2014 r. została wicemistrzynią Europy na 10 km. W maratonach pojawiła się względnie niedawno, pierwszą znaczącą próbę przeszła minionego lata w Berlinie, gdzie w mistrzostwach Europy też była druga, w niezłym czasie 2:26.28.
Lekkoatletyczna Francja polubiła urodzoną w Vichy biegaczkę, mówiono przy okazji, że dobrą matkę. Została nową kandydatką do maratońskich zwycięstw nad rywalkami z Afryki. W najbliższą niedzielę, 14 kwietnia miała zaatakować w Paryżu rekord Francji (2:24.22).