Zniknęła za dywanami

Ucieczka znanej francuskiej biegaczki przed kontrolą w Maroku przypomniała, że wciąż są w świecie wysokogórskie ośrodki, gdzie doping kwitnie.

Publikacja: 09.04.2019 18:59

Clémence Calvin z synkiem po zdobyciu w ubiegłym roku w Berlinie wicemistrzostwa Europy w maratonie

Clémence Calvin z synkiem po zdobyciu w ubiegłym roku w Berlinie wicemistrzostwa Europy w maratonie

Foto: AFP

Sceny z targowiska w Marakeszu były jak kino akcji: trójka podejrzanych osób (dwóch mężczyzn i kobieta) z krzykiem goniła między straganami rodzinę: Samira Dahmaniego, jego żonę Clémence Calvin i pięcioletniego synka Zakarię, obywateli Francji.

Jeden z goniących miał w dłoni kamerę, coś nagrywał, drugi machał papierami i długopisem, wszyscy tratowali stoiska, w powietrzu fruwały owoce, w końcu Samir zablokował jednego z goniących przy ścianie, pociągnął drugiego, otworzył drogę ucieczki żonie, która zniknęła w wąskiej uliczce między furkoczącymi dywanami.

Nikt z boku nie zdawał sobie sprawy, że wydarzenia z 27 marca w marokańskim mieście były nieudaną próbą przeprowadzenia kontroli przez pracowników Francuskiej Agencji Antydopingowej (AFLD). Przyjechali do Ifrane, znanego ośrodka sportowego w górach Atlasu, gdzie miała być Clémence, ale jej nie zastali. Odnotowali nieobecność, ruszyli z powrotem do Marakeszu i zauważyli całą rodzinę obok targowiska (wedle niektórych opinii wcale nie był to przypadek: nieoficjalnie pomóc miały służby wywiadowcze Francji). Ruszyli w pogoń.

Mieli na nią oko

Clémence Calvin ma prawie 29 lat, kiedyś z powodzeniem biegała długie dystanse na bieżni stadionu – w 2014 r. została wicemistrzynią Europy na 10 km. W maratonach pojawiła się względnie niedawno, pierwszą znaczącą próbę przeszła minionego lata w Berlinie, gdzie w mistrzostwach Europy też była druga, w niezłym czasie 2:26.28.

Lekkoatletyczna Francja polubiła urodzoną w Vichy biegaczkę, mówiono przy okazji, że dobrą matkę. Została nową kandydatką do maratońskich zwycięstw nad rywalkami z Afryki. W najbliższą niedzielę, 14 kwietnia miała zaatakować w Paryżu rekord Francji (2:24.22).

Francuska Agencja Antydopingowa od miesięcy miała jednak na nią oko. Cytowany przez dziennik „Liberation" informator z AFLD twierdzi, że jeździła chętnie do Ifrane i okolic, bo ludzie korzystający z dopingu stworzyli w górach Atlasu niemal mafijny system współpracy, zaczynający się na lotnisku – są tam wyznaczone osoby, które potrafią rozpoznawać kontrolerów i wcześnie ostrzegają nieuczciwych sportowców.

Pracownicy AFLD już dawno zauważyli, że dane z paszportu biologicznego Calvin zmieniają się w podejrzany sposób, ale próby przyłapania biegaczki w niezapowiadanym teście poza zawodami wciąż nie dawały wyniku. Pani Clémence sprytnie wykorzystywała przepisy, wiedziała, że nawet dwukrotne uniknięcie pobrania próbki krwi lub moczu nie spowoduje żadnej kary.

Miała skuteczny plan – razem z mężem i trenerem w jednej osobie (Samir Dahmani to biegacz średniodystansowy, halowy mistrz kraju na 1500 m, ostatnio znacznie poprawił wyniki) spędzała długie miesiące gdzieś w Afryce, pokazując na Facebooku sielankowe zdjęcia z biegów obok domu, na środziemnomorskim brzegu. Wracała do Francji na chwilę przed zawodami i opuszczała ojczyznę kilka godzin po starcie.

Tym, co popsuło plany państwa Dahmani, jest nowy akapit francuskiej ustawy antydopingowej – prezydent Emmanuel Macron podpisał poprawkę ledwie miesiąc temu – dający kontrolerom AFLD prawo do działania również za granicami Francji. W trójce, która pojechała do Ifrane na spotkanie z Calvin i potem skakała po stoiskach w Marakeszu, był nawet dyrektor departamentu kontroli agencji Damien Ressiot, jeden z najlepszych w świecie śledczych w tej branży. Nieobecność w zapowiadanym miejscu treningu to względnie łagodne wykroczenie, ale aktywne unikanie kontroli oznacza tyle samo, co test potwierdzający doping.

Czy taką akcję mogliby wykonać kontrolerzy Polskiej Agencji Antydopingowej (POLADA)? – Z zupełnie formalnego punktu widzenia jest to możliwe, choć w przypadkach kontroli polskich sportowców za granicą raczej prosimy o działanie osoby z agencji w danym kraju. Decydujące są względy logistyczne, także ekonomiczne. Gdybyśmy jednak mieli podjąć taką próbę, to zapewne uprzedzilibyśmy lokalne władze antydopingowe. Agencja w Maroku jest, jakoś funkcjonuje – powiedział „Rz" dyrektor POLADA Michał Rynkowski.

Miejsca podejrzane

Dla większości kontrolerów antydopingowych wyżyny Maroka, podobnie jak płaskowyże Kenii, z definicji są wciąż miejscami podejrzanymi. Sportowcy, w szczególności biegacze, udają się tam z racji znanych zalet treningu wysokogórskiego, ale niektórzy, korzystając ze sporego oddalenia, wciąż sięgają po różne formy dopingu: biorą erytropetynę (EPO), wykonują transfuzje i autotransfuzje.

Świat dowiedział się o masowym dopingu w kenijskim Eldoret, m.in. dzięki relacjom niemieckiego dziennikarza Hajo Seppelta i telewizji ARD, sprawa Calvin przypomniała, że Ifrane to bardzo podobne miejsce, o którym też od lat mówią i piszą media.

Yoann Kowal, francuski biegacz nazywa tę marokańską bazę francuskiej federacji lekkoatletycznej bez ogródek „centrum dopingowym", jednym z kilkunastu w świecie.

– Kiedyś nie chciałem tam trenować ze względu na powszechny doping, wtedy powiedziano mi: „To spójrz na Font-Romeu (ośrodek we francuskich Pirenejach - przyp. red.), ilu francuskich lub zagranicznych sportowców zostało tam przyłapanych" – mówił trzy lata temu w „L'Equipe".

Prezes francuskiej federacji lekkoatletycznej André Giraud wie, że wyżyny Maroka i Kenii, które odwiedzała Calvin, stały się platformą zorganizowanego dopingu, ale twierdzi, iż ma ograniczone pole manewru, wszystkich skontrolować się nie da, musi istnieć jakieś zaufanie między sportowcami, trenerami i związkiem.

Ifrane – Mekka dopingu

Kilka lat temu w Maroku prowadzono poważne śledztwo dopingowe, w którym wykryto, że rolę węzła komunikacyjnego dla handlu środkami dopingowymi było Ifrane, od dawna siedziba głównego ośrodka szkoleniowego lekkoatletyki marokańskiej. Skończyło się na aresztowaniu sześciu osób, choć w sprawie przewinęło się 60 nazwisk sportowców, także z Włoch i Francji. Zwrot „Ifrane – mekka dopingu" pochodzi z tamtego czasu, choć media donoszą, że inne „mekki" są też w Algierii, Namibii i RPA. Afryka zapewne pozostaje biegowym centrum dopingowym dla większości świata.

Clémence Calvin odkąd zniknęła za dywanami, nie daje znaku życia, tylko jej prawnik Arnaud Péricard mówi o „kolosalnym nieporozumieniu" i przysięga, że biegaczka pojawi się na starcie maratonu w Paryżu. Mecenas Péricard to w środowisku postać znana, jego klientem był m.in. Tony Yoka, mistrz olimpijski w boksie z Rio, który niedawno został zdyskwalifikowany na rok za ciągłe unikanie testów antydopingowych.

AFLD twierdzi, że za chwilę zawiesi Calvin w prawach startu i wniesie jej sprawę do sądu z prośbą o maksymalny wyrok: cztery lata dyskwalifikacji. Mężowi, oprócz kary za pomoc dopingową, grozi do roku więzienia za napaść i utrudnianie pracy służbom państwowym.

Sceny z targowiska w Marakeszu były jak kino akcji: trójka podejrzanych osób (dwóch mężczyzn i kobieta) z krzykiem goniła między straganami rodzinę: Samira Dahmaniego, jego żonę Clémence Calvin i pięcioletniego synka Zakarię, obywateli Francji.

Jeden z goniących miał w dłoni kamerę, coś nagrywał, drugi machał papierami i długopisem, wszyscy tratowali stoiska, w powietrzu fruwały owoce, w końcu Samir zablokował jednego z goniących przy ścianie, pociągnął drugiego, otworzył drogę ucieczki żonie, która zniknęła w wąskiej uliczce między furkoczącymi dywanami.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Lekkoatletyka
Igrzyska na szali. Znamy skład reprezentacji Polski na World Athletics Relays
Lekkoatletyka
Mykolas Alekna pisze historię. Pobił rekord świata z epoki wielkiego koksu
Lekkoatletyka
IO Paryż 2024. Nike z zarzutami o seksizm po prezentacji stroju dla lekkoatletek
Lekkoatletyka
Memoriał Janusza Kusocińskiego otworzy w Polsce sezon olimpijski
Lekkoatletyka
Grozili mu pistoletem i atakowali z maczetami. Russ Cook przebiegł całą Afrykę