Podsumowanie dynamicznej kariery panny Ewy jest dość proste: przez 40 dni tego roku zdążyła ustanowić w Luksemburgu halowy rekord Polski na 60 m (7,13) będący także rekordem Europy juniorek, wygrała też efektownie sprinty podczas mityngów w Duesseldorfie i Łodzi, zdobyła tytuł lekkoatletki miesiąca europejskiej federacji (EAA), który dało jej ponad 3000 głosów zebranych w mediach społecznościowych.
W minionym roku wywalczyła w Eskilstunie juniorskie złoto mistrzostw Europy na 100 m, biegała w halowych mistrzostwach Europy i drużynowych ME, poprawiała juniorskie wyniki z biegu na bieg (rekord na 100 m – 11,21). Właściwie było jej pełno wszędzie, tylko kontuzja mięśnia dwugłowego nie pozwoliła na start w mistrzostwach świata w Pekinie.
Już od 2013 roku polska reprezentacja ma z niej pociechę, bo wśród juniorek młodszych też dała się zauważyć – w końcu poprawiła w lecie 2014 roku rekord na 100 m samej Ewy Kłobukowskiej (11,30). Poważna wpadka tylko jedna – falstart podczas finału Letnich Igrzysk Olimpijskich Młodzieży w Nankinie, zamiast niemal pewnego złota – dyskwalifikacja.
Taki sprinterski talent pojawił się w szkole podstawowej w Żorach. Na meczu koszykówki czy piłki nożnej dostrzegła go pani Iwona Krupa, nauczycielka wychowania fizycznego z miejscowego gimnazjum. Żwawa dziewczynka wkrótce przeszła pod jej trenerską opiekę (jest pod nią do dziś), formalnie do Uczniowskiego Klubu Sportowego Czwórka Żory i są efekty.
Żeby nie było nadmiaru optymizmu – klub nie ma stadionu z prawdziwego zdarzenia, tylko obiekt sportowy przystosowany z grubsza do pracy z lekkoatletami. Tartan od niedawna jest, całe 200 m. Jakość bieżni nie powala, ale skoro wcześniej był żwir, to narzekać nie można. Hali brak, siłowni też, trzeba chodzić do sali w gimnazjum. Wykuwanie talentów w trudnych warunkach to jednak stała opowieść polskiej lekkiej atletyki.