Bardzo lubię startować w mityngach plenerowych. Mamy tam prawie bezpośredni kontakt z publicznością. Zazwyczaj trybuny są daleko, a jeszcze oddziela nas bieżnia. Na bardziej kameralnych zawodach jest moja rodzina, przyjaciele, w Szczytnie było wielu znajomych. To nas zagrzewa do walki. Jest fajniejsza atmosfera, bo kibice mogą się skupić na jednej konkurencji, a na tradycyjnych zawodach lekkoatletycznych mają problem z ogarnięciem wszystkich wydarzeń: ktoś pcha, ktoś biegnie, inny skacze o tyczce albo rzuca i uwaga się rozprasza. Wydaje mi się, że ludzie na takie mityngi chętnie przychodzą.
Świetny wynik i zwycięstwo w Diamentowej Lidze, wygrana w uniwersjadzie. Forma przyszła za szybko?
Z moim tatą, który jest jednocześnie trenerem, tak to sobie założyliśmy. W porównaniu z resztą zawodników z czołówki światowej jestem dość młody. Mam 22 lata i mogę startować w imprezach młodzieżowych, więc trzeba było formę przygotować na lipiec, ale najważniejsze są wrześniowe MŚ w Katarze.
Już pan tam w tym roku startował...
Pojechałem tam dwukrotnie, a w sumie byłem już sześć razy, bo jeżdżę tam na obozy, więc z miejscem jestem obeznany. Sam występ w Diamentowej Lidze był zaskoczeniem. Nie planowałem go, ale byłem pierwszy na liście oczekujących. Trzy dni przed mityngiem dowiedziałem się, że z powodu kontuzji wypadł David Storl. Byłem w tym czasie na obozie w Belek. Trenowałem ciężko, nie byłem przygotowany na starty. Menedżer przyszedł do mnie, powiedział: „Jutro masz samolot. Jedziesz czy nie?". Spakowałem walizki i prosto z Turcji poleciałem do Kataru. Diamentowej Lidze się nie odmawia, to najbardziej prestiżowy cykl mityngów. Sam start to nobilitacja, a dodatkowo organizatorzy dobrze płacą.
Pchnięcie kulą to konkurencja, która premiuje starszych? Trzeba przerzucić tony stali i wyrobić odpowiednią siłę?