– Do końca roku uporamy się z nowym systemem kształcenia podyplomowego lekarzy. Pracujemy nad sposobem wynagradzania, dyżurowania i podnoszenia kwalifikacji, a także doskonalenia ustawicznego – deklarował minister zdrowia Konstanty Radziwiłł na konferencji po posiedzeniu Rady Ministrów, na którym przedstawił założenia reformy zdrowia. I dodał, że zaprosił rezydentów do zespołu ekspertów w dziedzinie zmian systemu kształcenia.
Rezydenci uważają, że to polityczna półprawda. Dlaczego?
– W zespole jest trzech rezydentów na 27 osób, które w zaledwie cztery miesiące miały wypracować zmiany w całym systemie. Trudno im się przebić z argumentami – mówi Filip Dąbrowski, przewodniczący Komisji ds. Młodych Lekarzy Naczelnej Izby Lekarskiej.
A tych jest sporo. Rezydenci od zeszłego roku próbują zainteresować media i parlamentarzystów niegodnymi warunkami, w jakich przychodzi im odbywać specjalizację. Przekonują, że 2000 zł na rękę nie pozwala nie tylko na godne życie, ale podnoszenie kwalifikacji (za wiele kursów zawodowych potrzebnych do wykonywania zawodu muszą płacić z własnej kieszeni – ginekolodzy za certyfikaty USG, anestezjolodzy za kursy z resuscytacji). W dodatku, jak wynika z raportu Naczelnej Izby Lekarskiej, zamiast przewidzianych w programie kształcenia podyplomowego pięciu–sześciu lat, uzyskanie tytułu specjalisty zajmuje polskim lekarzom nawet kilka lat więcej. Średnia wieku lekarza uzyskującego specjalizację wynosi 37,6 lat, a w małych miejscowościach jest nawet wyższa. Wszystkiemu winne są opóźnienia w zaliczaniu kolejnych staży, najczęściej wymuszane przez szefów macierzystej kliniki rezydenta. W braku specjalistów maksymalnie wykorzystują oni młodych lekarzy na rezydenturze.
Nie pomaga, że do głodowej pensji dorabiają, biorąc dyżury i po godzinach pracując w prywatnych przychodniach. Dlatego wielu z nich po zrobieniu specjalizacji wyjeżdża za granicę, gdzie ma szansę zarobić nawet kilkakrotnie więcej. To groźne o tyle, że już dziś lekarzy w Polsce brakuje. Jest ich 2,2 na 100 tys. mieszkańców, co stawia nas w ogonie Europy. A będzie jeszcze mniej. Według wyliczeń NIL za 20 lat może ich być 100 tys., o 80 tys. mniej niż dzisiaj, bo średni wiek specjalisty to obecnie 54,2 lata.