Powoli można pogubić się w wyliczaniu błędów Witolda Waszczykowskiego, ponieważ zbyt wiele było już niejednoznacznych decyzji, niezręcznych wypowiedzi lub idiosynkratycznych ocen, które wyszły z kuźni dyplomatycznej ministra. Niestety, na Zachodzie nikt nie jest w stanie wyłapać i zrozumieć tej niefortunnej aluzji zawartej w wypowiedzi Waszczykowskiego, odnoszącej się do odchodzenia nowej ekipy rządzącej od domniemanej służalczości wobec USA, czyli od „murzyńskości”. Określenie to nie funkcjonowało w debacie publicznej, ponieważ jak wiadomo, Radosław Sikorski użył go w prywatnej, nielegalnie nagranej rozmowie w restauracji „Sowa i Przyjaciele”.
Każdy obcokrajowiec czytając na swoim tablecie newsy przy porannej kawie, zacznie więc znowu kręcić głową i pomyśli: „Murzyńskość? Co? No tak, w Polsce rasizmu ciąg dalszy…”.
A można takich nieporozumień uniknąć. Wystarczyłoby zmienić retorykę, bo przecież partyjnej ideologii nie da się nijak zmienić. Figury retoryczne natomiast - jak najbardziej. Poza tym: nie kopie się leżącego… Sęk jednakże również w tym, że trudno oczywiście o wyważone słowa, jeżeli ktoś śni o potędze, o mocarstwowości i silnym państwie, tak jak PiS… Wtedy język musi być patriarchalny, co w „zachodnich uszach” brzmi jak totalny anachronizm.
Innymi słowy: byłoby dużo lepiej i zręczniej, gdyby dyplomacja z najwyższej półki przypominała choć trochę dialogi z powieści Dostojewskiego. Zabójca Raskolnikow i sędzia śledczy Porfiry Pietrowicz znają przecież prawdę, wiedzą, co się stało, kto jest winny, zdają sobie też sprawę z tego, jak trudno jest udowodnić winę mordercy, a mimo wszystko tego tematu nie poruszają. Ich dyskusja staje się uniwersalnym i filozoficznym traktatem o moralności i idee fixe, choć jest prowadzona w kontekście konkretnej sytuacji. To prawdziwa debata intelektualna i psychologiczna, jednak na najwyższym poziomie, gdzie każdy chwyt intelektu jest dozwolony, a pomimo wszystko nie wskazuje się palcem winnego.