Jeszcze kilka miesięcy temu można było obawiać się o przyszłość najlepszej koszykarskiej ligi świata. Po wykryciu koronawirusa u Rudy'ego Goberta z Utah Jazz rozgrywki przerwano, zawodnicy rozjechali się do domów, a właściciele i władze NBA zastanawiali się, jak bezpiecznie dokończyć sezon, przy okazji minimalizując straty finansowe.
Kompromis udało się wypracować, koszykarze przyjechali do ośrodka koncernu Disneya na Florydzie i dali się zamknąć w „bańce". Mistrzem została drużyna Los Angeles Lakers, a chociaż oglądalności finałów były najsłabsze od lat, to komisarz David Stern mógł odetchnąć z ulgą.
Sezon krótszy, ale nie bardzo
Operacja „bańka" kosztowała aż 180 mln dolarów, ale rozegranie 172 spotkań pozwoliło lidze uniknąć 1,5 mld dolarów straty. Zadowolone były telewizje i sponsorzy, których reklamy wyświetlano wirtualnie. Najwierniejsi fani mogli wykupić „obecność" na trybunach.
Częścią porozumienia było też rozpisanie kalendarza na sezon 2020–2021. Właściciele klubów i koszykarze ustalili, że rozgrywki wrócą 22 grudnia, a dzięki temu kibice dostaną w prezencie na Boże Narodzenie mecze NBA, które są w USA częścią świątecznego rytuału (rozważano start rozgrywek w Martin Luther King Jr. Day, który przypada 18 stycznia).
Sezon będzie krótszy, ale nieznacznie. W czasach przed wirusem zespoły rozgrywały 82 mecze w sezonie zasadniczym, teraz zagrają 72 spotkania – po trzy z drużynami ze swojej konferencji i po dwa z zespołami spoza niej.