Rusza sezon NBA. Stary i nowy król

LeBron James chce znowu walczyć o mistrzostwo, a Zion Williamson udowodnić, że spełni pokładane w nim nadzieje. Początek sezonu w nocy z wtorku na środę.

Publikacja: 20.10.2019 21:00

Rusza sezon NBA. Stary i nowy król

Foto: AFP

Po kilku sezonach przewidywalnych do bólu, z finałem znanym od samego początku – rywalizacją Cleveland Cavaliers i Golden State Warriors – w najlepszej koszykarskiej lidze świata wreszcie się pozmieniało. I to jak! Pozbawieni LeBrona (to już rok temu) Cavaliers spadli na samo dno ligowej tabeli. Pozbawieni Kevina Duranta (teraz) Warriors na dno nie spadną, ciągle mają przecież Stephena Curry'ego, ale będzie im dużo trudniej.

LeBron James po straconym sezonie, w którym Lakers nie awansowali nawet do play-off, chce wrócić do walki o najwyższe cele. Powinno się udać, bo do LA ściągnięto Anthony'ego Davisa, zawodnika, którego nie sposób powstrzymać pod koszem. Davis rzuca, zbiera, blokuje, ma same atuty i jedną wadę – jest podatny na kontuzje. W klubie będą się więc modlić o jego zdrowie.

Zresztą zdrowie LeBrona, przez wiele lat niezawodne, też już dało o sobie znać w ubiegłym sezonie. Czasu oszukać się nie da, trzykrotny mistrz NBA niedługo skończy 35 lat. Czy jeszcze wygra mistrzostwo i czy da je Lakers, gdzie ma spędzić jeszcze przynajmniej ten i następny sezon?

Serce mistrza

Do ligi wchodzi zawodnik wyczekiwany jak nikt od czasów LeBrona właśnie. Zion Williamson jest wyjątkowy – przy 200 cm wzrostu waży 130 kg, a mimo to jest zwinny i szybki. W drafcie wybrali go New Orleans Pelicans, wypełniając lukę po Davisie. Niestety, były gwiazdor uczelni Duke na razie jest kontuzjowany i opuści pierwszych kilka tygodni rozgrywek. Czy istotnie zostanie nowym królem? Zobaczymy, było już paru delfinów, którym za wcześnie przymierzano korony.

Bohater numer 1 ubiegłego sezonu, czyli Kawhi Leonard, przeniósł się z zimnej Kanady do słonecznej Kalifornii, a to oznacza, że Toronto Raptors nie obronią tytułu. W NBA mówi się, żeby nigdy nie lekceważyć serca mistrza, ale tym razem chyba to nie wystarczy. Spekulowano, że Leonard zamieni Raptors na Lakers, tymczasem wybrał rywala zza między – Clippers. Zespół będący kiedyś pośmiewiskiem NBA sprowadził też Paula George'a i z miejsca stał się faworytem do mistrzowskiego tytułu.

W Los Angeles się cieszą, a w Nowym Jorku znowu panuje smutek. Cierpienia fanów Knicks zdają się nie mieć końca, wygląda to jak zły sen. Zapowiadano, że drużynę zasili Kevin Durant, tymczasem trafił za miedzę, na Brooklyn. Knicks to organizacja z tradycjami, pieniędzmi i kibicami spragnionymi koszykówki na najwyższym poziomie, z areną stworzoną do wielkich sportowych zdarzeń, czyli Madison Square Garden.

To tutaj najbardziej lubił przyjeżdżać Michael Jordan, tutaj rozgrywał swoje najlepsze mecze. Ale ile można żyć przeszłością? Przyszłością ma być Kanadyjczyk RJ Barrett, tylko że takich planów na przyszłość w NY było już wiele, ostatnio wiązano je z Kristapsem Porzingisem, który przeniósł się do Dallas. Tam będziemy zaglądać z radością, bo Łotysz zagra u boku cudownego dziecka europejskiej koszykówki, Słoweńca Luki Doncicia.

Efektownie powinno być też w Sacramento, gdzie preferują szybką koszykówkę, oraz w Nowym Orleanie (nie tylko z powodu Williamsona). Może odrodzenia doczekają fani Chicago Bulls, gdzie jest kilku graczy cieszących oko.

Strach przed Chinami

Drużyna gwiazd powstała na Brooklynie. Durant i Kyrie Irving mają zaprowadzić Nets na szczyt, ale nie od razu. Kontuzjowany Durant prawdopodobnie straci cały sezon. W Houston Rockets do Jamesa Hardena dołączył Russell Westbrook. To znaczy, że w Teksasie będzie show, ale czy również wynik na miarę oczekiwań? A te są ogromne.

O Rockets było ostatnio głośno również z powodów pozasportowych – generalny menedżer klubu Daryl Morey wyraził na Twitterze poparcie dla Hongkongu i w ten sposób rozpętał konflikt dyplomatyczny na linii Chiny – NBA. Szybko się wycofał ze swoich słów, oczywiście pod naciskiem NBA, dla której rynek chiński jest zbyt ważny, by się narażać. Gwiazdy Rockets, pytane o sprawę, nabrały wody w usta.

Duże oczekiwania są w Filadelfii i Milwaukee. 76ers będą wielcy (dosłownie, bo najmniejszy w składzie zawodnik ma 198 cm). Ich środkowy, Kameruńczyk Joel Embiid, budzi sentyment za czasami, które chyba już nie wrócą: kiedy rządzili podkoszowi giganci, a Ben Simmons, wszechstronny Australijczyk, ciężko pracował, by do swojego bogatego arsenału dołożyć skuteczny rzut.

W Milwaukee rządzi Giannis Antetokounmpo, MVP poprzedniego sezonu. Celem – przynajmniej finał konferencji, inny wynik będzie rozczarowaniem. Za to w Bostonie po odejściu Irvinga (zastąpił go też znakomity, a mniej toksyczny, Kemba Walker) presja będzie mniejsza, a to może drużynie wyjść na dobre.

Nie pasowali do Oakland

Niedawni giganci, Golden State Warriors, zmienili adres: z Oakland przenieśli się do San Francisco, gdzie już grali w latach 1962–1971 (a zaczynali w Filadelfii). Niedaleko, wystarczy przejechać most Bay Bridge, ale to jednak dwa światy. Oakland jest biedne i prowincjonalne, San Francisco bogate i modne. Warriors, którym ostatnio modnie było kibicować, przestali pasować do Oakland. W Stanach zmiany adresów klubów sportowych nie są niczym nadzwyczajnym, ale żal kibiców jest taki sam jak wszędzie. Oprócz adresu zmienił się też skład drużyny, o zwycięstwa już nie będzie tak łatwo.

Porządkując: w Konferencji Wschodniej o prymat powinny walczyć Milwaukee Bucks, Philadelphia 76ers, Boston Celtics i Brooklyn Nets, a w Konferencji Zachodniej Los Angeles Clippers, Los Angeles Lakers, Houston Rockets, Golden State Warriors. A przecież są jeszcze Indiana Pacers i Raptors (na Wschodzie) oraz Denver Nuggets, Utah Jazz i Portland Trail Blazers (na Zachodzie).

Ciężko być prorokiem w 74. sezonie NBA, niespodzianek nie powinno brakować. Z wtorku na środę czasu polskiego Toronto Raptors podejmą New Orleans Pelicans, a Los Angeles zelektryzuje pierwsze starcie Clippers z Lakers.

Mecze NBA w Polsce można oglądać na sportowych kanałach Canal+.

Autor jest redaktorem naczelnym „Kroniki Beskidzkiej"

Po kilku sezonach przewidywalnych do bólu, z finałem znanym od samego początku – rywalizacją Cleveland Cavaliers i Golden State Warriors – w najlepszej koszykarskiej lidze świata wreszcie się pozmieniało. I to jak! Pozbawieni LeBrona (to już rok temu) Cavaliers spadli na samo dno ligowej tabeli. Pozbawieni Kevina Duranta (teraz) Warriors na dno nie spadną, ciągle mają przecież Stephena Curry'ego, ale będzie im dużo trudniej.

LeBron James po straconym sezonie, w którym Lakers nie awansowali nawet do play-off, chce wrócić do walki o najwyższe cele. Powinno się udać, bo do LA ściągnięto Anthony'ego Davisa, zawodnika, którego nie sposób powstrzymać pod koszem. Davis rzuca, zbiera, blokuje, ma same atuty i jedną wadę – jest podatny na kontuzje. W klubie będą się więc modlić o jego zdrowie.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Koszykówka
Jeremy Sochan pomoże reprezentacji i zagra w Polsce. Zabierze nawet kucharza
Koszykówka
NBA. Jeremy Sochan lepszy od Brandina Podziemskiego. Zdobył 20 punktów
Koszykówka
Reprezentacja polskich koszykarzy czeka na lwa. Czy będzie nim rewelacyjny debiutant NBA?
Koszykówka
Zimny prysznic dla reprezentacji Polski. Kompromitacja w meczu z Macedonią Północną
sport
Napoli niespodziewanie zdobyło Puchar Włoch. Polacy w rolach głównych