Samotność LeBrona, radość Owieczkina

Koniec sezonu w NHL i NBA: hokeiści Capitals wygrali po raz pierwszy w historii, koszykarze Warriors po raz trzeci w ostatnich czterech latach.

Publikacja: 10.06.2018 19:04

LeBron James i Stephen Curry z Golden State Warriors

LeBron James i Stephen Curry z Golden State Warriors

Foto: AFP

Drużynę Golden State Warriors już nazywa się dynastią. Kevin Durant zadeklarował, że nigdzie się nie wybiera, a to oznacza, że w przyszłym sezonie znowu będą faworytami rozgrywek, cokolwiek by się wydarzyło w innych klubach. A chyba wydarzy się coś ważnego. LeBron James zaliczył swoje dziewiąte finały, ale po raz szósty przegrał. Ma 33 lata, jeżeli chce jeszcze coś wygrać (a chce), to chyba musi zmienić otoczenie.

Warunkiem wyrównanej rywalizacji w tegorocznym finale było większe niż dotąd wsparcie LeBrona przez kolegów. Nie doszło do tego. W czwartym, jak się okazało ostatnim, meczu finałowej serii LBJ zszedł z boiska cztery minuty przed końcem, kiedy wynik był już przesądzony.

Dostał oczywiście owację na stojąco od kibiców zgromadzonych w hali w Cleveland, przybił piątki z gwiazdami Warriors i usiadł wśród rezerwowych. Wyglądał na sfrustrowanego. Po końcowej syrenie szybko zszedł do szatni, nie pogratulował zwycięzcom na boisku.

Czy to było pożegnanie z Cleveland? Najbardziej prawdopodobny kierunek – Philadelphia 76ers. Najbardziej zadziwiający, ale niewykluczony – Golden State Warriors.

Wracając do finału. Emocje były tylko w pierwszym meczu, który zresztą przejdzie do historii dzięki kuriozalnej końcówce. Był remis, kiedy George Hill nie trafił rzutu wolnego, ale piłka znalazła się w rękach J.R. Smitha. Ten, zamiast rzucać, oddalił się od kosza z nie do końca jasnych powodów. Cavaliers stracili szansę na zwycięstwo, w dogrywce nie mieli już szans. Na nic zdało się 51 punktów LeBrona.

To był najlepszy obraz osamotnienia wybitnego koszykarza w przeciętnej – nie ma co się oszukiwać – drużynie. W kolejnych meczach, zgodnie z przewidywaniami, emocji było jak na lekarstwo. Warriors rządzili niepodzielnie i po tygodniu od rozpoczęcia rywalizacji, w sobotni poranek czasu polskiego, odbierali trofeum Larry'ego O'Briena dla mistrzów NBA.

Współwłaściciel klubu Joe Lacob mówił, że kiedy osiem lat temu wchodził w ten interes, nie spodziewał się aż takich sukcesów i chyba można mu wierzyć. Kto jeszcze pamięta, że wtedy to była słaba drużyna, a Stephen Curry nie zapowiadał się jeszcze na takiego czarodzieja, jakim został.

Fani Warriors może tylko nieco żałują, że po raz kolejny nie dostał statuetki MVP finału. Żałują, bo Curry jest bardziej „swój" niż sprowadzony z Oklahomy już jako supergwiazda Kevin Durant, któremu to trofeum przypadło po raz drugi z rzędu.

Dzień wcześniej poznaliśmy mistrzów NHL. Hokeiści Washington Capitals potrzebowali pięciu meczów, przegrali tylko pierwszy, ale potem już byli górą.

Podobnie jak w NBA tu też nie było cudu, ale właściwie to cud oglądaliśmy już wcześniej – był nim cały niesamowity sezon w wykonaniu Vegas Golden Knights, zwieńczony dotarciem do finału. To był pierwszy sezon w lidze tej drużyny, złożonej z zawodników oddanych jej przez inne kluby.

Na Golden Knights nie stawiał nikt, wielu ekspertów zastanawiało się z przekąsem, czy w ogóle znajdą się jacyś fani hokeja na pustyni Mojave. Znaleźli się, hala w Las Vegas szczelnie zapełniała się kibicami, a niechciani gdzie indziej hokeiści grali jak z nut. Ale faworyzowanym Washington Capitals w finale nie sprostali. I tak zrobili więcej, niż ktokolwiek się spodziewał.

To pierwszy Puchar Stanleya Capitals i pierwszy Aleksandra Owieczkina, który zgarnął też trofeum dla najlepszego zawodnika play-off. Rosjanin został wybrany w drafcie z numerem 1 w 2004 r. i szybko został liderem drużyny. Ale nie umiał jej poprowadzić do największych zwycięstw, chociaż nieraz miał wokół siebie znakomitych hokeistów.

Nasłuchał się, że jest egoistą, że najważniejsze są dla niego indywidualne statystyki. Teraz wreszcie zamknął usta krytykom. – To jest coś wyjątkowego. Ale w tym roku naprawdę na to zasłużyliśmy – powiedział Rosjanin.

Wielkim fanem Owieczkina jest od lat Władimir Putin. Teraz okazał się nim także Donald Trump. „Gratulacje dla Washington Capitals za wspaniałą grę i zwycięstwo. Alex Owieczkin – kapitan drużyny – był spektakularny. Prawdziwa supergwiazda!" – gratulował prezydent na Twitterze.

Nie pogratulował natomiast mistrzom NBA. Wcześniej LeBron James stwierdził, że nieważne, kto wygra, i tak nie będzie oczekiwał zaproszenia do Białego Domu. Natychmiast potwierdził to Stephen Curry. Stało się to krótko po tym, jak odwołano spotkanie Trumpa z mistrzami NFL, futbolistami Philadelphia Eagles.

Autor jest dziennikarzem „Kroniki Beskidzkiej".

Drużynę Golden State Warriors już nazywa się dynastią. Kevin Durant zadeklarował, że nigdzie się nie wybiera, a to oznacza, że w przyszłym sezonie znowu będą faworytami rozgrywek, cokolwiek by się wydarzyło w innych klubach. A chyba wydarzy się coś ważnego. LeBron James zaliczył swoje dziewiąte finały, ale po raz szósty przegrał. Ma 33 lata, jeżeli chce jeszcze coś wygrać (a chce), to chyba musi zmienić otoczenie.

Warunkiem wyrównanej rywalizacji w tegorocznym finale było większe niż dotąd wsparcie LeBrona przez kolegów. Nie doszło do tego. W czwartym, jak się okazało ostatnim, meczu finałowej serii LBJ zszedł z boiska cztery minuty przed końcem, kiedy wynik był już przesądzony.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Koszykówka
Jeremy Sochan w reprezentacji Polski. Pomoże nam obywatel świata
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Koszykówka
Marcin Gortat na świeczniku. Docenił go nawet LeBron James
Koszykówka
Jeremy Sochan pomoże reprezentacji i zagra w Polsce. Zabierze nawet kucharza
Koszykówka
NBA. Jeremy Sochan lepszy od Brandina Podziemskiego. Zdobył 20 punktów
Koszykówka
Reprezentacja polskich koszykarzy czeka na lwa. Czy będzie nim rewelacyjny debiutant NBA?