LeBron James czaruje w NBA. Nie można grać lepiej

Lider Cleveland Cavaliers LeBron James demoluje kolejnych rywali. Odżyła debata, czy jest lepszy niż Michael Jordan.

Aktualizacja: 08.05.2018 23:17 Publikacja: 08.05.2018 18:33

LeBron James ma 33 lata i 203 cm wzrostu. Jest trzykrotnym mistrzem NBA i dwukrotnym mistrzem olimpi

LeBron James ma 33 lata i 203 cm wzrostu. Jest trzykrotnym mistrzem NBA i dwukrotnym mistrzem olimpijskim.

Foto: AFP

Cavaliers wygrali serię z Toronto Raptors 4:0. Raptors to po naszemu Dinozaury. Jeden z amerykańskich dziennikarzy celnie zauważył, że wyglądało to tak, jakby LeBron wszedł do parku jurajskiego i po prostu rozniósł wszystkie dinozaury, pourywał im łby i roztrzaskał o ziemię.

Raptors byli kompletnie bezradni. Właściwie to nie powinno dziwić, LeBron niszczy ich trzeci sezon z rzędu, ale tym razem miało być inaczej. Drużyna z Kanady była najlepsza na Wschodzie po sezonie zasadniczym, jej liderzy Kyle Lowry i DeMar DeRozan – gwiazdy NBA – zapowiadali, że w tym roku interesuje ich tylko mistrzostwo.

Biedacy, może myśleli, że LeBron i Cavaliers nie staną na ich drodze? Właściwie niewiele brakowało, żeby tak się stało. W pierwszej rundzie Cavaliers pokonali zespół Indiana Pacers dopiero w siódmym, decydującym meczu. Oczywiście jego bohaterem był LeBron, który zdobył 45 punktów.

Rajd lewą stroną

W rywalizacji z Raptors było mniej emocji. Drużyna z Cleveland wygrała dwa pierwsze mecze na parkiecie rywali. W trzecim postawieni pod ścianą Raptors (gra toczy się do czterech zwycięstw) walczyli jak natchnieni.

Na siedem sekund przed końcem meczu na tablicy wyników widniał remis. LeBron wziął piłkę w swoje ręce i rozpoczął rajd lewą stroną boiska. Wydawało się, że będzie wbijał się pod sam kosz, ale wyskoczył w górę wcześniej, na chwilę zawisł w powietrzu, po czym rzucił delikatnie, o tablicę i trafił równo z końcową syreną. Koszykarze Raptors zwiesili głowy. Jak z nim wygrać? W czwartym meczu już się nie podnieśli, zostali zdemolowani.

Wygląda na to, że Cavaliers rozkręcają się z każdym kolejnym meczem. W sezonie zasadniczym męczyli się niemiłosiernie. Po gładkiej przegranej w ubiegłorocznym finale z Golden State Warriors w drużynie doszło do ważnej zmiany. Kyrie Irving, znakomity rozgrywający, uznał, że nie chce ciągle pozostawać w cieniu LeBrona, i przeniósł się do Boston Celtics.

W zamian do Cleveland trafił inny świetny rozgrywający Isaiah Thomas. W drużynie LeBrona pojawili się też bardzo doświadczeni Dwyane Wade, jego kompan z mistrzowskich Miami Heat, oraz Derrick Rose, kiedyś numer jeden draftu, pokiereszowany przez kontuzje.

Nowy zespół spisywał się jednak słabo. W ostatnim dniu lutowego okienka transferowego, w połowie sezonu, władze klubu zdecydowały się na rewolucję: pozbyły się Thomasa, Wade'a i Rose'a, pozyskując w zamian kilku młodszych graczy o mniej głośnych nazwiskach.

Efekt był raczej średni, rewolucja w składzie nie spowodowała rewolucji w wynikach i Cavs zakończyli sezon zasadniczy jako drużyna numer 4 na Wschodzie. Czyli słabiutko. Ale jakie to ma znaczenie? Właśnie wyeliminowali drużynę numer 1, a celem jest mistrzostwo. Każdy inny wynik potraktują jak porażkę.

LeBron dominuje w tej drużynie w sposób absolutny. Tak było zawsze. Choćby w finale trzy lata temu, kiedy wobec kontuzji Irvinga i Kevina Love'a został sam z wielkich na placu boju, a mimo to Warriors musieli się bardzo namęczyć, żeby wygrać.

Rok później Cavaliers przegrywali z tymi samymi rywalami już 1:3, żeby wygrać 4:3. Byli pierwszą drużyną, której to się udało. A pokonali drużynę rekordową, która wygrała 73 mecze w sezonie zasadniczym, więcej od wielkich Chicago Bulls. James wykrzyczał po ostatniej syrenie słynne już: „Cleveland! To dla ciebie!".

To były wymowne słowa, bo dał miastu ze stanu Ohio pierwsze mistrzostwo w historii. Sam miał już na koncie dwa, które zdobył w Miami. Przeniósł się tam po pierwszych niepowodzeniach z Cavaliers. Wtedy kibice z Ohio palili jego koszulki. Ale wrócił do Cleveland i znowu jest tam kochany.

Zbiera, broni, blokuje

Umie wszystko. Zdobywa punkty każdym sposobem: wbija się pod kosz, rzuca z półdystansu, trafia za trzy. Potrafi też podawać jak artysta. Zbiera, broni, blokuje. Jest najlepszy.

W ostatnich latach wyrósł mu wielki – chociaż mały wzrostem – rywal: Stephen Curry, czarodziej, który rzuca za trzy jak szalony. Ale kiedy dochodziło do najważniejszych batalii, to Curry zawodził. Nawet kiedy wygrywał mistrzowskie tytuły, w 2015 i 2017 roku, nagrodę najlepszego zawodnika finałów (MVP) brał kto inny: najpierw Andre Iguodala, a potem Kevin Durant.

W przypadku LeBrona to nie do pomyślenia, tak samo jak kiedyś w przypadku Jordana: ten ostatni zdobył sześć mistrzostw NBA i sześć tytułów MVP finałów. LeBron ma na razie trzy tytuły i oczywiście trzy statuetki MVP. Ma 33 lata i gra najlepiej w karierze. Jego statystyki są niesamowite. W sezonie zasadniczym zdobywał średnio 27 punktów, miał blisko 9 zbiórek i tyle samo asyst. W play-off zdobywa średnio prawie 35 punktów, w zbiórkach i asystach nic się nie zmieniło! Czy więc jest najlepszy w historii?

– Nie ma porównania. To nie jest Michael Jordan i nigdy nie będzie. Przegrał pięć finałów NBA. Pamiętam te porażki i wiele innych – stwierdził ekspert ESPN Steven A. Smith. Jordan, kiedy już grał w finale – zawsze wygrywał.

Inny amerykański dziennikarz Mike Greenberg wolał tego jednoznacznie nie rozstrzygać, ale stwierdził wymownie: – Nie można grać lepiej niż LeBron obecnie – stwierdził.

Warto też pamiętać, że Jordan miał znakomitą drużynę. Występowali w niej między innymi Scottie Pippen i Dennis Rodman, a na trenerskiej ławce siedział wielki Phil Jackson. LeBron jest osamotniony, sam (podobno) zmienia trenerów, sam ciągnie drużynę.

Świetne uczucie

W serii przeciwko Indianie zdobywał prawie 35 punktów w każdym meczu. Drugim najlepszym strzelcem Cavaliers w tej rywalizacji był Kevin Love. Zdobywał średnio 11 punktów... W starciu z Toronto koledzy Jamesa znacznie poprawili statystyki, ale jego dominacja i tak jest niesamowita.

To wystarczyło na Indianę, wystarczyło na Toronto i może nawet wystarczy na osłabiony kontuzjami najlepszych zawodników, między innymi właśnie Irvinga, Boston Celtics (Celtowie prowadzą w rywalizacji z Philadelphia 76ers 3:1, do awansu brakuje im jednego zwycięstwa, grali ostatniej nocy).

Wątpliwe jednak, by wystarczyło również na najlepszą drużynę Zachodu. Rywalizację o to miano lada dzień rozpoczną najpewniej naszpikowane gwiazdami ekipy Golden State Warriors i Houston Rockets.

LeBron cieszy się, kiedy nie musi zdobywać 40 punktów.

– Tak, zdobyłem tylko dwa punkty w pierwszej kwarcie. Na tym właśnie polega zespołowość, to stanowi o sukcesie. To świetne uczucie, kiedy mogę obsłużyć kolegów, a oni potrafią być znakomici – powiedział ESPN po czwartym meczu z Raptors.

Ale bez niego Cleveland nie mogłoby liczyć na kolejny prezent.

Autor jest dziennikarzem „Kroniki Beskidzkiej"

Cavaliers wygrali serię z Toronto Raptors 4:0. Raptors to po naszemu Dinozaury. Jeden z amerykańskich dziennikarzy celnie zauważył, że wyglądało to tak, jakby LeBron wszedł do parku jurajskiego i po prostu rozniósł wszystkie dinozaury, pourywał im łby i roztrzaskał o ziemię.

Raptors byli kompletnie bezradni. Właściwie to nie powinno dziwić, LeBron niszczy ich trzeci sezon z rzędu, ale tym razem miało być inaczej. Drużyna z Kanady była najlepsza na Wschodzie po sezonie zasadniczym, jej liderzy Kyle Lowry i DeMar DeRozan – gwiazdy NBA – zapowiadali, że w tym roku interesuje ich tylko mistrzostwo.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Koszykówka
Jeremy Sochan w reprezentacji Polski. Pomoże nam obywatel świata
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Koszykówka
Marcin Gortat na świeczniku. Docenił go nawet LeBron James
Koszykówka
Jeremy Sochan pomoże reprezentacji i zagra w Polsce. Zabierze nawet kucharza
Koszykówka
NBA. Jeremy Sochan lepszy od Brandina Podziemskiego. Zdobył 20 punktów
Koszykówka
Reprezentacja polskich koszykarzy czeka na lwa. Czy będzie nim rewelacyjny debiutant NBA?