W ostatnich minutach meczu Tal Dunne płakał. Dla niego ten mecz znaczył jeszcze więcej niż dla kolegów, którzy dziś grają w Ironi Ness Ziona, a za kilka tygodni mogą się przenieść do innego klubu. On z tą drużyną od dziesięciu lat na przemian spadał i awansował do izraelskiej ekstraklasy, a teraz osiągnął życiowy sukces.
W dodatku grał z opatrunkiem na ręce, a na początku spotkania w jednym ze starć doznał urazu głowy. Nic dziwnego, że koledzy i działacze po końcowej syrenie rzucili się na niego. W hali rozpoczęło się święto. Tańczyli koszykarze na parkiecie i kibice na trybunach. W tym samym czasie zawodnicy Stali ze spuszczonymi głowami czekali na odbiór pamiątkowych medali.
Mieli sukces na wyciągnięcie ręki. Po trzeciej kwarcie wydawało się, że kontrolowali sytuację. Wyszli wtedy na prowadzenie dzięki niesamowitym rzutom z dystansu Jakuba Garbacza, który nic sobie nie robił z zaciętej obrony rywali i trafiał z bardzo trudnych pozycji. Gospodarze, dopingowani przez kilka tysięcy fanów, popełniali w tym samym czasie błędy, tracili piłkę i niepotrzebnie faulowali. Wściekły szkoleniowiec Ironi Ness Brad Greenberg wszedł na parkiet, za co jego drużyna została ukarana przewinieniem technicznym. Polacy prowadzili nawet 65:59.
Niestety, wszystko zmieniło się w ostatniej części meczu. Obrona Ironi Ness stała się jeszcze twardsza i co ważniejsze - skuteczna. Koszykarze polskiej drużyny nie mieli sposobu na przedostanie się pod kosz rywali, a Garbacz przestał trafiać z trudnych pozycji. Przez ponad pięć minut zawodnicy z Ostrowa Wlkp. nie mogli zdobyć punktów i stracili przewagę. Wściekły Igor Milicić po jednym kolejnym błędzie skrzyczał za linią boczną Garbacza, ale zmiany niewiele dały.
Rozpędzonych koszykarzy Ironi Ness już nic nie mogło zatrzymać. Nie przeszkodził im nawet uraz rozgrywającego Patricka Millera. Wtedy odpowiedzialność za grę wzięli na siebie Nimrod Levi, Braian Angola i Lior Carreira. Oni trafiali najważniejsze rzuty, który zapewniły drużynie z Tel Avivu zwycięstwo.