LeBron James rzucał równo z syreną z połowy boiska. Chyba sam nie wierzył, że ta próba może być skuteczna, skoro drogę zagradzał mu obrońca, a nie było nawet czasu, żeby spojrzeć, gdzie dokładnie jest kosz. Chwilę później schodził do szatni bardzo zły, bo znów świętowanie trzeba było odłożyć - przynajmniej do niedzielnego wieczora. Na nic się nie zdał jego rewelacyjny występ - 40 punktów, 13 zbiórek i 7 asyst. Mógł i powinien mieć przynajmniej jedną asystę więcej, ale kiedy pod koniec spotkania ściągnął na siebie uwagę czterech obrońców i podał do Danny'ego Greena, ten ledwie dorzucił do obręczy z czystej pozycji.

Występ gwiazdora Lakers po raz kolejny przyćmił lider Heat. Butler wziął na siebie ciężar zdobywania punktów, ale też wypracowywał pozycje dla kolegów. Rozegrał niemal pełne 48 minut, a mimo to w końcówce przeprowadzał decydujące akcje. Był zmęczony, ale trafił bardzo ważne rzuty wolne, chwilę wcześniej oddychał ciężko, oparty o bandę reklamową. Kontuzjowany jest rozgrywający Heat Goran Dragić i Butler w finale niemal nie schodzi z parkietu.

Trener Erik Spoelstra zaryzykował w piątym spotkaniu i wypuścił do gry tylko siedmiu zawodników, nawet na moment nie pojawił się na boisku Kelly Olynyk, który grał nieźle w poprzednich meczach. Butlerowi pomogli inni, zwłaszcza Duncan Robinson, który rzucił 26 punktów (trafiał siedem razy za trzy punkty). Rezerwowi mieli dawać w finale przewagę Lakers, a tymczasem to wchodzący z ławki zawodnicy Heat bardziej wspierają liderów. Aż dziesięciu zawodników, którzy pojawiali się na boisku w ostatnich trzech meczach, zdobywało co najmniej dziesięć punktów.

Lakers wciąż są bliżej mistrzostwa niż ich rywale. Prowadzą w serii finałowej 3-2, a szóste spotkanie zaplanowane jest w nocy z niedzieli na poniedziałek polskiego czasu.