Niektóre kluby mogą zniknąć

Prezes Stelmetu Enei BC Zielona Góra Janusz Jasiński o sytuacji koszykówki w czasach koronawirusa.

Publikacja: 16.07.2020 13:17

Niektóre kluby mogą zniknąć

Foto: archiwum Stelmet

Czy koronawirus przebudował rynek kontraktowy? Jest łatwiej, trudniej o dobrych graczy?

Janusz Jasiński, prezes Stelmetu Enei BC Zielona Góra: Sytuacja jest dynamiczna. Ludzie już się mniej boją, wychodzą ze skorup, w których się pozamykali i mamy coraz więcej informacji, jak będzie to wszystko wyglądać. Dla nas najważniejsze jest, że będziemy grali z kibicami na trybunach. Jeszcze nie wiadomo, ilu ich wejdzie do hali, ale patrzymy na inne ligi, na kina i teatry, i widzimy, że jest jakieś pole manewru. Jeśli w kinie można sprzedać 50 proc. biletów, to czemu na hali tak nie może być? Liga zacznie się za dwa miesiące i do tego czasu sytuacja może być lepsza. Ciągle jest wiele niewiadomych, może kibiców będzie mniej, może część zacznie oglądać mecze w telewizji, dlatego cieszymy się, że liga walczy o jak najwięcej transmisji w kolejce. Może uda się nawet pokazać wszystkie mecze.

Na ilu kibiców możecie liczyć?

Przed epidemią mieliśmy grupę 1500 kibiców, który wykupywała bilety na wszystkie imprezy, karnety i żyła życiem klubu. 

Co ze sponsorami?

Polski sport jest utrzymywany przede wszystkim przez miasta. Niektóre kluby, jak choćby Stelmet Enea mają sponsorów tytularnych, a sponsorzy koszulkowi dają proporcjonalnie dużo w stosunku do ekwiwalentu reklamowego. W większości klubów jest duża grupa małych i średnich firma lokalnych. To dla nich trochę reklama, uczestniczenie w życiu lokalnym. Jak są cztery firmy transportowe i trzy wspierają, to czwarta też się przyłączy i da tyle samo pieniędzy, bo wszyscy się znają. To jest proza życia, a koszykówka nie jest sportem, w którym się przelewa. Mamy sytuację taką, że walczymy o serca kibiców. Małe i średnie firmy są dla nas bardzo ważne. Oni są też kibicami. Dzięki temu, że będą mogli wejść na halę, to mam nadzieję, że zostaną przy nas.

Jakie straty mogą wam grozić?

Budżet pewnie zmniejszy się o około 30 proc., więc o tyle muszą spaść wydatki. Jak? Albo będziemy mieli tańszych zawodników, albo ci, którzy byli z nami, zaakceptują mniejsze pieniądze. Dzisiaj utrzymanie zarobków na poziomie z poprzedniego sezonu już jest „podwyżką”. To niektórzy zawodnicy rozumieją. Negocjujemy obniżkę pensji i z niektórymi się udało porozumieć. Podpisaliśmy kontrakt z Tonym Meierem, Gabrielem Lundbergiem. Przyszedł do nas Filip Put. Jesteśmy dogadani z Łukaszem Koszarkiem. Czasy są burzliwe, więc lepiej zostać na spokojniejszych wodach. Nie wiadomo, jak długi będzie przyszły sezon, więc kontrakty są naszpikowane różnymi formami zabezpieczeń. 

Zmienią się też zasady rozstrzygania sporów: zniknie możliwość oddania sprawy do trybunału BAT, działającego przy światowej federacji FIBA, zostanie tylko polski. Uprości się proces licencyjny. To zmiany raczej pożądane przez kluby?

Wszystkie regulaminy PLK są zatwierdzane przez naszą federację. Wszelkie informacje, że kluby wpływają na kogoś, to grube nadinterpretacje...

Głos klubów na pewno jest ważny.

Oczywiście, ale nie jest tak, że klub sobie coś wymyśli i to staje się prawem. Wszystko musi zaakceptować wieloosobowy zarząd PZKosz, który składa się przede wszystkim z prezesów związków wojewódzkich, którzy patrzą na sport nie tylko przez pryzmat finansowy. Oni myślą o wzmacnianiu koszykówki i związku. Nowe zapisy w kontraktach podnoszą znaczenie arbitrażu przy PZKosz. Spory mają być rozstrzygane tutaj, podobnie jak to jest w Ekstraklasie piłkarskiej, siatkówce. To są zapisy nowe dla koszykówki, ale w sporcie już obowiązujące. Koszykówka w Polsce przez ostatnie lata podupadła. Trzeba podnieść jej znaczenie. 

Jak to przyjmują zagraniczni agenci?

Rozmawiamy z dwoma amerykańskimi agentami, którzy zapytali mnie, dlaczego takie zmiany? Odpowiedziałem im tak: wyobraźcie sobie, że dla NBA jest właściwy trybunał w Genewie. Nigdy by się nikt na to nie zgodził. Czemu narzucacie to nam? Jeśli byście chcieli wpisać do kontraktów sądy amerykańskie, to jeszcze bym to zrozumiał, ale nalegacie na trybunał w Szwajcarii. Liga i PZKosz chcą podnieść swoją rangę i kształtować linię orzeczniczą. Z moich niechlubnych doświadczeń mogę powiedzieć, że arbitraż rozstrzyga 90 proc. oczywistych spraw. Pozostałe 10 proc. to są spory w sprawie kontraktów przerwanych przez kontuzje, przedłużania umów na następny rok, zdarzeń zewnętrznych. Wtedy nie mówimy o spóźnieniach płatności, ale odszkodowaniach za przerwany kontrakt, a to są duże kwoty. Arbitrzy z BAT są „z innego świata”. My zarabiamy w złotówkach, a nie we frankach szwajcarskich. Dla sędziów stamtąd odszkodowanie w wysokości 50 tys. euro za poparzenie się kawą, bo kubek był źle oznaczony, to nie jest nic nadzwyczajnego.

Chodzi o koszty procesowe?

W polskim sądzie te koszty wynoszą 2-3 tys. złotych, w polskim arbitrażu to 4-5 tys. złotych, a w BAT to jest 8 tysięcy euro. To blokuje niektórych zawodników, bo przed rozpatrzeniem sprawy przez arbitra muszą zapłacić jego gażę. Jeśli spór toczy się o 20-30 tys. złotych, albo reprezentuje kogoś mała agencja, to rezygnuje. 

Poprzednio zawodnicy mieli wybór, bo mogli wpisać do kontraktu BAT lub STA. Po co im tę możliwość odbierać?

Dowolność? Szczerze, to jest tak. Wielu miało tylko BAT. My wprowadziliśmy taki zapis i mieliśmy dwie sprawy w STA. Można zapytać Jarosława Mokrosa i Filipa Matczaka, czy po wydaniu wyroku mieli jakiekolwiek problemy. Pozew był w grudniu, wyrok w styczniu i potem błyskawiczna egzekucja. Różnica między STA i BAT jest też taka, że jeśli wyrok wydaje polski trybunał arbitrażowy, to automatycznie można mu nadać klauzulę wykonalności. Jeśli wygra się w BAT, to biorąc pod uwagę, że to zewnętrzna instytucja, polski sąd nie nada klauzuli wykonalności. Takich przypadków zdarzało się już wiele. 

To komu zależy na sporach przed BAT?

Problem nazwę po imieniu. Koszty na arbitraż idą do FIBA. Tam trafia chyba około 2 tysięcy euro. Resztę dostaje Trybunał. Dlatego te organizacje są zainteresowane, żeby spraw było jak najwięcej. Mamy konflikt interesów. Drugim, ważniejszym kosztem są koszty postępowania dowodowego i zastępstwa procesowego. BAT akceptuje faktury na 40-50 tys. złotych jako koszty prowadzenia sprawy. Jaka musi być sprawa w Polsce, żeby taki rachunek dostać od prawnika? Do tego trzeba  doliczyć koszty tłumacza przysięgłego. Wydatki rosną bez sensu, a koniec końców zawodnik pieniędzy nie widzi. Dostają je jego reprezentanci prawni, czyli agent i prawnik.

 

Najprostsze rozwiązanie to: podpisać ugodę i ją zrealizować.

Oczywiście i podpisywaliśmy takie ugody, choćby z trenerem przygotowania fizycznego Jure Draxlarem, trenerem Saso Filipovskim. Do tanga trzeba dwojga. Jeśli agent ma zarobić dodatkowe 20-30 tys. złotych, to będzie parł do procesu. W Polsce mamy kilku przedstawicieli koszykarzy, którzy żyją z procesów BAT, bezpośrednio lub przez krewnych. Pchają każdą sprawę do Genewy, żeby dostać pieniądze. Z kosztów dodatkowych, które zapłaciliśmy, każdy zawodnik zostałby spłacony dwa razy. Nakręca się spirala i nie da się z tego wyjść. W Stelmecie rok temu podjęliśmy męskie decyzje, że chcemy z tej spirali kosztów od kosztów wreszcie się wyrwać. Kuriozalne jest to, że w normalnej sytuacji spłaca pan należność główną. Tutaj tak nie ma, bo najpierw trzeba zapłacić odsetki. Jest chęć trzymania klubu cały czas w pozycji dłużnika, żeby zarabiać na tym. Pół Europy zdaje sobie z tego sprawę i wycofuje się z orzecznictwa BAT. My się bardzo denerwowaliśmy na grzywny w wysokości 30 tys. zł za złamanie obostrzeń koronawirusowych, a w sporze z Edo Muriciem, dostaliśmy 50 tys. euro kary za nieprzestrzeganie ugody. Ktoś, kto nie ma pieniędzy, ma dodatkowo zapłacić łącznie 70 tys. euro z kosztami procesowymi za to, że nie mógł w terminie zapłacić. Zamiast pomóc, to dorzucają karę, którą trzeba zapłacić na początku, a wszystko razem powoduje, że nigdy pan tego zawodnika nie spłaci.

Może to kwestia recydywy Stelmetu?

To nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością. Sygnały z całej Europy powodują, że Hiszpania i Francja wprowadzają własne sądy. Trzeba wyciąć pośredników, którzy na sporach wybudują sobie dom na koszt klubu, a zawodnik nie dostanie pieniędzy. Nic tak nie boli jak fakt, że trzeba włożyć własne pieniądze i widzieć, jak one się rozchodzą. Chciałoby się mieć lepszego zawodnika, lepszych trenerów, zabezpieczenie medyczne. Kiedyś graliśmy przeciwko Barcelonie. Na mecz pojechało 300 kibiców pojechało z Zielonej Góry. Minutę przed końcem prowadziliśmy. Wyobraźmy sobie taki scenariusz w 2020 roku. Dystans między polską a europejską koszykówką się zwiększa. Biję się w piersi, bo przez słabe zarządzanie daliśmy się wyprzedzić wielu dyscyplinom. Każdy kibic, sponsor, transmisja, występ w pucharach są na wagę złota. Jesteśmy małą społecznością, więc tym bardziej musimy się szanować. Ktoś, kto bardzo dobrze gra w koszykówkę i zrobił wiele dla promocji naszej dyscypliny, niekoniecznie musi rozumieć procesy, jakie zachodzą w klubie. Nie zawsze najlepszy lekarz jest najlepszym dyrektorem szpitala. To są różne zawody. Trzeba mieć szacunek. Jeśli ktoś się sprawdza na jednym polu, to niekoniecznie sprawdzi się gdzie indziej. Zachęcam do podjęcia ryzyka, do działalności. Wyjdą różne problemy i niekoniecznie świat okaże się biało-czarny. 

Powiedział pan w „Przeglądzie Sportowym”, że klauzuli BAT już nigdy nie wpisze do kontraktu. To wiadomość wysłana agentom?

Zawodnicy zagraniczni przyjmują to. Jeśli mogę nasze intencje wytłumaczyć agentom amerykańskim, to nie rozumiem, dlaczego Polak, który tu żyje i pracuje, nie ma zaufania do polskich instytucji. Jest kilku agentów, którzy to zrozumieli. Liga chce wprowadzić rozwiązanie, że każdy agent zagraniczny ma polskiego przedstawiciela. On będzie na co dzień nadzorował kontrakt, zawodnika, odpowiadał na jego pytania. Będzie mógł interweniować w sprawach klubowych. Rolą dobrego agenta jest zarządzanie karierą zawodnika. Agenci powinni łagodzić naturalne problemy na linii klub - zawodnik. Bardzo często widzę, że zawodnik chce do nas przyjść, ale agent ma do mnie jakieś pretensje.Nie jestem lubiany w środowisku, bo mówię to, co myślę.

Zmiany, które się pojawiają, są sprzęgnięte z uproszczonym procesem licencyjnym. Może to budzi obawy?

Jak tego nie uprościć, jeśli najważniejszym zadaniem jest to, żeby teraz kluby przeżyły? Cały świat nam się uprościł przez koronawirusa. Jeśli dzisiaj firma może wypełnić wniosek i po dwóch dniach dostaje milion złotych na konto, to dlatego, że sytuacja jest hiperniebezpieczna. Jeśli maszyna się zatrzyma, to może nie ruszyć. Świat po koronawirusie nie będzie taki sam jak przedtem. Część firm zniknie, część klubów może też, a część zawodników może się będzie musiała pogodzić z tym, że nie dostanie zarobionych pieniędzy. Wszystko spłacamy i płaczemy. Może najprościej byłoby zamknąć lub, zgłosić się do 2 ligi i za dwa lata wrócić do Energa Basket Ligi? Tylko, że to dla mnie jest nie do zaakceptowania. Pamiętajmy, że jako rada nadzorcza gwarantujemy własnymi majątkami spłatę. Każdy wie, że dostanie pieniądze. Tym bardziej dla mnie niezrozumiałe jest karanie nas i utrudnianie. Jeśli zawodnik chce dostać szybko pieniądze, to zapraszam do stołu, bo BAT trwa średnio rok. Zawodnikowi nie zależy na trybunale, zależy komuś innemu.

Mniejszy budżet, mniejsze wydatki, to należy się spodziewać tańszych zawodników, Polaków?

Polacy są drożsi od zagranicznych koszykarzy. Może dlatego, że jest ich mniej? Dzisiaj dobry Amerykanin może grać za 4 tysiące dolarów miesięcznie. Proszę to zaproponować Polakowi i poczekać na reakcję. Nie mówię o najlepszych zawodnikach, tylko po prostu porządnych ligowcach. To jest pewien problem, bo na świecie koronawirus jest, a w Polsce się tak zachowujemy, jakby go nie było. Niektórzy sobie myślą: „mojego klubu nie dotkną problemy. Co mnie obchodzi skąd wezmą pieniądze”? Będziemy szukać ludzi, którzy chcą coś pokazać. Drew Gordon, Lude Hakansson, czy Marcel Ponitka są wygranymi poprzedniego sezonu. Szukamy ludzi, którzy chcą następny krok w karierze i poświęcą temu wszystko. Sport to nie jest praca od 7 do 15.

- rozmawiał: Łukasz Majchrzyk

Czy koronawirus przebudował rynek kontraktowy? Jest łatwiej, trudniej o dobrych graczy?

Janusz Jasiński, prezes Stelmetu Enei BC Zielona Góra: Sytuacja jest dynamiczna. Ludzie już się mniej boją, wychodzą ze skorup, w których się pozamykali i mamy coraz więcej informacji, jak będzie to wszystko wyglądać. Dla nas najważniejsze jest, że będziemy grali z kibicami na trybunach. Jeszcze nie wiadomo, ilu ich wejdzie do hali, ale patrzymy na inne ligi, na kina i teatry, i widzimy, że jest jakieś pole manewru. Jeśli w kinie można sprzedać 50 proc. biletów, to czemu na hali tak nie może być? Liga zacznie się za dwa miesiące i do tego czasu sytuacja może być lepsza. Ciągle jest wiele niewiadomych, może kibiców będzie mniej, może część zacznie oglądać mecze w telewizji, dlatego cieszymy się, że liga walczy o jak najwięcej transmisji w kolejce. Może uda się nawet pokazać wszystkie mecze.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Koszykówka
Jeremy Sochan w reprezentacji Polski. Pomoże nam obywatel świata
Koszykówka
Marcin Gortat na świeczniku. Docenił go nawet LeBron James
Koszykówka
Jeremy Sochan pomoże reprezentacji i zagra w Polsce. Zabierze nawet kucharza
Koszykówka
NBA. Jeremy Sochan lepszy od Brandina Podziemskiego. Zdobył 20 punktów
Koszykówka
Reprezentacja polskich koszykarzy czeka na lwa. Czy będzie nim rewelacyjny debiutant NBA?