Rzeczpospolita: Wiele razy słyszeliście, że Polska wraca na mistrzostwa świata po 52 latach przerwy. Trema przed pierwszym meczem z Wenezuelę meczem była wielka?
Michał Sokołowski, skrzydłowy reprezentacji Polski: W moim przypadku punktem kulminacyjnym, kiedy emocje były największe i dotarło do mnie, co osiągnęliśmy, było odegranie hymnu przed meczem. Potem, kiedy wszedłem na boisko, to trema zniknęła i trzeba było robić swoje.
Wyniki sparingów nie były obiecujące. Kibice się martwili. A jak wy do tego podchodziliście?
Nie baliśmy się o formę. Wierzyliśmy w założenia trenera, w nasz system, w naszą drużynę. Może nie wyglądało to najlepiej, ale może dlatego trener, że trener szukał najlepszych ustawień i rotacja nie zawsze wyglądała tak jak powinna. Od tego jest jednak okres przygotowawczy. Najważniejszą formę szykowaliśmy na mistrzostwa świata. Mam nadzieję, że idziemy w górę. Wygraliśmy, choć Wenezuela postawiła nam twarde warunki.
Już w pierwszej kwarcie, po serii rzutów z dystansu rywali, wszedł pan na pozycję silnego skrzydłowego, chociaż zazwyczaj gra pan na innej pozycji. Trzeba było pomóc graczom obwodowym?