Rzeczpospolita: Panie trenerze, chyba nie jest łatwo szkolić dzisiaj koszykarską młodzież? Czemu od wielu lat narzekamy na brak wielkich talentów?
Jerzy Szambelan: Kiedyś było prościej, bo kluby miały pieniądze na taką działalność. W poprzednim ustroju sport był połączony z zakładami pracy i dzięki temu kluby działały profesjonalnie. Prezesem klubu był jednocześnie dyrektor zakładu, który rozdzielał środki. Ponieważ kluby były wielosekcyjne, to był potrzebny trener koordynator, a za poszczególne dyscypliny byli odpowiedzialni fachowcy. Byłem zatrudniony jako ślusarz, ale oczywiście się tym nie zajmowałem, tylko moim obowiązkiem była praca z młodzieżą.
Kluby zakładowe chciały się tym zajmować?
Powiem więcej, istniał obowiązek szkolenia młodzieży, bo inaczej nie byłoby możliwości grania w rozgrywkach profesjonalnych. Po 1989 roku zakłady pozbyły się klubów i skończyły się pieniądze. Jeśli już pojawiali się sponsorzy, to nie byli zainteresowani szkoleniem młodzieży, ale wynikami pierwszej drużyny, które miały budować im popularność i być często polityczną trampoliną. Dzieci zostały na łasce bożej.
Brak pieniędzy dla trenerów to największy problem?