Biskupi Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego (PAKP) nie tylko nie godzą się z decyzją patriarchy Konstantynopola Bartłomieja I o rozpoczęciu procesu nadania autokefalii (przyznania niezależności) Cerkwi na Ukrainie, ale nawet zabraniają polskim duchownym prawosławnym kontaktów z ich odpowiednikami z ukraińskich Cerkwi.
Cerkiew - tak zwana i w cudzysłowie
W komunikacie po Świętym Soborze PAKP (z 15 listopada) nie nazywa się ich zresztą duchownymi, lecz "duchownymi". W cudzysłowie są też nazwy ukraińskich Kościołów, które mają się zjednoczyć i wspólnie otrzymać autokefalię. I to jeszcze z dodatkowym podkreśleniem ich nielegalności poprzez użycie określenia „tzw.” (tzw. "Patriarchat Kijowski" i tzw. "Autokefaliczna Cerkiew"). Sobór zarzuca im, że "uczyniły wiele zła".
Skąd takie ostre antyukraińskie i skierowane przeciw patriarsze Konstantynopola stanowisko?
- Nie jest tak ostre, jak może się wydawać - mówi "Rzeczpospolitej" ks. prof. Henryk Paprocki, rzecznik Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego - Sytuacja na Ukrainie jest ciągle niejasna. Jest problem z tzw. patriarchą [Filaretem, metropolitą Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Kijowskiego - przypis redakcji], ponieważ była to osoba, która była w ogóle zredukowana do stanu świeckiego, nagle została przywrócona z pominięciem Kościoła [rosyjskiego - przyp. red.], który ją do tego stanu sprowadził - dodaje rzecznik PAKP.
Ks. Paprocki zapewnia też, że polski Kościół nie przeciwstawił się decyzji patriarchy Konstantynopola, lecz „przyjął pozycję wyczekującą”. Choć przyznaje, że na razie ("na tym etapie") oznacza to, że stanął po stronie Cerkwi rosyjskiej. Rzecznik tłumaczy, że "nie da się ukryć", że od długiego czasu Cerkiew ukraińska była zależna od Moskwy.