Tym razem nie chodzi o Górski Karabach, z powodu którego kraje od 1992 roku de facto znajdują się w stanie wojny. Od niedzieli trwają starcia na granicy w rejonie Tovuz, kilkaset kilometrów na północ od wspieranego przez Erywań separatystycznego regionu.
– 12 lipca siły zbrojne Armenii dokonały ataku i próbowały zająć azerbejdżańskie pozycje. To nie był zwykły atak, to był ostrzał artyleryjski. Walki na granicy wciąż trwają, sytuacja jest bardzo napięta– powiedziała we wtorek „Rzeczpospolitej" rzeczniczka azerbejdżańskiego MSZ Leyla Abdullayeva.
Władze w Baku we wtorek informowały już o pięciu poległych wojskowych, wśród ofiar starć znaleźli się generał oraz pułkownik azerbejdżańskiej armii. – Próbują odwrócić uwagę od wewnętrznych problemów w kraju. Prowokując, Armenia chce też wciągnąć do konfliktu państwa trzecie. Pamiętajmy, że Erywań należy do ODKB (Rosja, Białoruś, Kazachstan, Tadżykistan, Kirgizja, Armenia) – dodaje.
Rosja, która od 1995 roku w armeńskim Giumri posiada 102. bazę wojskową i kontroluje armeńsko-turecką granicę (z Turcją, tak samo jak z Azerbejdżanem, Armenia nie utrzymuje stosunków dyplomatycznych), wydała ostrożny komunikat, nie wskazując winnych. Moskwa „wyraża poważne zaniepokojenie". Zresztą, jak podają media, szef rosyjskiej dyplomacji już zadzwonił do Baku i Erywania.
Zaniepokojenie wyraziły również USA, UE oraz OBWE, która od 1992 roku w ramach tzw. Grupy Mińskiej OBWE (Armenia, Azerbejdżan, Rosja, Francja i USA) próbuje uregulować konflikt w Górskim Karabachu – na razie bezskutecznie. Do zakończenia walk władze w Baku i Erywaniu wezwał również sekretarz generalny ONZ. I tylko Turcja, główny sojusznik Azerbejdżanu, jednoznacznie stanęła po jego stronie.