Nie powstrzymała jej ani słabość własnego aparatu administracyjnego, ani zachodnie sankcje wprowadzone po agresji na Ukrainę. Te jedynie spowolniły proces, ale go nie zahamowały. Spadające ceny ropy oraz gazu, pustoszące państwową kasę, również Moskwy nie powstrzymały. Wojny prowadzone przez nią na Ukrainie i w Syrii stały się więc okazją do sprawdzenia zarówno nowego sprzętu, jak i nowej, znacznie bardziej elastycznej, struktury dowodzenia.

Eksperci z Zachodu natychmiast zauważyli słabości jednego i drugiego. Ale Kreml również – i bez wątpienia wyciągnie z tego wnioski. Tyle że nie wyda żadnego rozkazu przerwania zbrojeń. Wręcz przeciwnie: sprzęt zostanie poprawiony, a dowódcy pouczeni, co mają robić.

Największy nasz sąsiad z uporem godnym lepszej sprawy udoskonala swą armię, której głównym przeciwnikiem staje się – wbrew zdrowemu rozsądkowi i zasadom geopolityki – NATO, a przede wszystkim państwa bałtyckie i Polska. Pięć lat temu, wraz z powrotem Władimira Putina na Kreml, Rosja zamknęła oczy i postanowiła nie widzieć swoich bezbronnych granic w Azji Środkowej i na Dalekim Wschodzie. Uparła się natomiast przywrócić schemat znajomy z lat 80. i znów uczynić NATO głównym przeciwnikiem.

Dziś jest już uzbrojona po zęby. Może jeszcze nie robi to wrażenia na USA, ale na nas na pewno tak. Mała pociecha w tym, że rosyjskie zbrojenia, ale też i mniej widoczne znad Wisły ogromne zbrojenia w Chinach, wywołały w końcu reakcję Waszyngtonu. Nasze rodzime, wieloletnie zaniedbania sprawiły, że nie możemy dziś spać spokojnie, gdyż w obwodzie kaliningradzkim coraz więcej żołnierzy ma coraz nowocześniejszą broń. A nasza armia, o której wszystkie rządy w ciągu ostatniego ćwierćwiecza próbowały zapomnieć, nie jest w stanie zapewnić nam bezpieczeństwa.