Najpierw trzecie miejsce w finałowym turnieju Ligi Narodów, później zwycięstwo w turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk i brązowy medal mistrzostw Europy, a na koniec srebro w Pucharze Świata. Wcześniej podobnej sztuki dokonał tylko Andrea Anastasi, ale to było w pierwszym roku jego pracy z polską kadrą. Potem nie było już tak dobrze, co włoski szkoleniowiec przypłacił rozwiązaniem kontraktu. Heynenowi na razie nic takiego nie grozi.
Kiedy zaplecze pierwszej drużyny ogrywało do zera Brazylię w meczu o trzecie miejsce Ligi Narodów w Chicago, Heynen siedział już w samolocie lecącym do Polski. Belgijski trener chciał być bowiem jak najszybciej z tymi, którzy mieli wygrać turniej kwalifikacyjny do igrzysk w Tokio. Polacy w trójmiejskiej Ergo Arenie, już z Wilfredo Leonem w składzie, pokonali Tunezję, Francję i Słowenię, zapewniając sobie prawo gry w turnieju olimpijskim.
Kolejnym celem były mistrzostwa Europy. Jechali po złoto, przywieźli brąz po przegranej w półfinale ze Słowenią na terenie rywala. Ta bolesna nauczka powinna procentować. Ale najważniejsze, że nasi siatkarze nawet jak padną na deski, potrafią się podnieść i znów wygrywać. A tak było w Paryżu, gdy w meczu o trzecie miejsce rozbili Francję.
Puchar Świata, który rozpoczynał się w Japonii tuż po mistrzostwach Europy, raz jeszcze pokazał, jak wielkie możliwości wyboru ma Heynen. Najpierw grali ci, których nie widzieliśmy w ME, później zastąpili ich medaliści z Paryża.
Szkoda, że mecz z USA był rozgrywany krótko po przylocie tej właśnie grupy, bo kilka dni później wynik mógł być korzystny dla Polski. Jak dobrze potrafią grać mimo zmęczenia długim sezonem, Polacy pokazali w spotkaniu z Brazylią, w którym byli bliscy prowadzenia 2:0 w setach, a ostatecznie przegrali 2:3 po tie breaku.