Takich jak ty, mówi do niego, i takich jak ty, to z kolei do mnie (mam wygląd odległy od germańskich ideałów), za kilka lat już tu nie będziemy tolerować.

To historia sprzed niemal dwóch dekad. Jedyna o niechętnym wobec mnie Niemcu, jaką opisałem. A żyłem w Niemczech dwa lata i nieraz dano mi do zrozumienia, że Niemiec jest lepszy od przybysza z zagranicy. Nie odnotowywałem innych przypadków nie tylko dlatego, że była to epoka przed twitterowym wylewaniem żalów za każde prawdziwe lub wyimaginowane upokorzenie. Przede wszystkim dlatego, że spotkałem dużo więcej Niemców pozytywnie nastawionych do obcych.

Były to czasy, gdy przed najważniejszą synagogą w stolicy stał już transporter opancerzony i średnio raz na tydzień nieznani sprawcy bezcześcili jakiś żydowski cmentarz, ale partie, które kojarzyły się z najczarniejszymi kartami historii Niemiec, tkwiły wtedy w niszy. Przerażały media i polityków głównego nurtu, gdy udało im się wprowadzić paru posłów do lokalnego parlamentu. Wydawało się, że w niszy pozostaną.

Wydarzenia w Chemnitz – odwetowe ataki na cudzoziemców, wznoszenie hitlerowskich pozdrowień, podważanie instytucji państwa, wszystko to bez oporu sporej części społeczności – pokazują, że nisza niebezpiecznie się rozrosła. Można sobie już wyobrazić, iż przejmuje władzę, na razie na poziomie lokalnym. Prawdopodobieństwo, że tak się stanie, rośnie z każdą informacją o Niemcu zabitym przez imigranta, który powinien zostać deportowany, a nie został, i o Niemce zgwałconej przez uchodźcę, który już wcześniej dopuszczał się przestępstw.

Elity niemieckie wpadły po Chemnitz w histerię. Mam wrażenie, że dominuje przekonanie, iż trzeba izolować partie nacjonalistyczne, współpracować w tym celu nawet ze skrajną (czyli stosującą przemoc) lewicą i jednocześnie bronić przed wyrzuceniem z Niemiec imigrantów, którym azyl nie przysługuje. Taki miks może być nie do wytrzymania dla panów Schmidtów, zwykłych mieszkańców niemieckich miast i miasteczek. Nawet jeżeli smakują im kebaby. ©?