Dopiero po tygodniu manifestacji społeczeństwo zaczęło się samoorganizować. Z trudem powstają różne rady i komitety, które mają nadać jakiś kształt amorficznemu dotychczas protestowi. Od razu widać, że Białorusini pozbawieni są jakichkolwiek doświadczeń w tym względzie. Brak im podstawowych nawyków, które myśmy mieli w 1980 roku. Dają o sobie boleśnie znać radzieckie dziedzictwo ubezwłasnowolnienia obywateli i zmarnowane lata rządów Łukaszenki. Ale mimo to naprzeciwko zwartych oddziałów milicji powoli zaczynają stawać zorganizowani obywatele, a nie tłum kierowany emocjami i dyskusjami na czatach.

Druga strona konfliktu wykazuje rosnącą nerwowość. – Chcecie reform? Powiedzcie jakich! Od jutra zaczynamy! – wołał Łukaszenko do robotników w Mińsku. Zgłosił propozycje jakichś reform konstytucyjnych, po czym stwierdził, że rozmawiał ze sztabem protestu o ponownym przeliczeniu głosów w wyborach prezydenckich. Członkowie sztabu tylko się zdziwili, bo nikt z nimi się nie kontaktował. Łukaszenko natychmiast poinformował, że dzwoniła do niego kanclerz Merkel. Niemiecki rząd zdziwił się bardziej niż sztab opozycji – nikt z białoruskim przywódcą nie chce tam rozmawiać.

Mimo jednak tej histerycznej aktywności Baćki obóz jego nomenklaturowych zwolenników wykazuje zadziwiającą trwałość. Na stronę społeczeństwa przechodzą byli ministrowie czy byli urzędnicy, ale prawie nikt z urzędujących. Protestują byli żołnierze wojsk desantowych, ale obecnie służący posłusznie wykonują jego rozkazy. Kilku milicjantów potępiło swoich kolegów za bicie i torturowanie aresztowanych, lecz musieli uciekać z kraju, bo wierna Łukaszence większość mundurowych chciała ich aresztować.

Dzieje się tak być może i z tego powodu, że gdy w początkowej fazie protestów ludzie obozu władzy próbowali się kontaktować ze sztabem protestu (chcąc uzyskać gwarancje bezpieczeństwa w zamian za przejście na stronę społeczeństwa), nie mieli z kim rozmawiać. Teraz już mieliby, ale Łukaszenko zdążył zdyscyplinować swych zwolenników i nie ma chętnych do dezercji. Być może wśród nich też wrze, ale z zewnątrz nie widać nawet szczeliny.

Oczywiście ta piramida władzy rozsypie się w jednej chwili, gdy tylko Baćka zdecyduje się na ucieczkę z kraju. Ale na razie nie widać, by chciał ustąpić.