Kandydat tylko raz rozwścieczył sztabowców. Miało się to stać, gdy zdarzyło mu się bez porozumienia z nimi, na gorąco, po spotkaniu z frankowiczami, złożyć obietnicę przewalutowania kredytów walutowych po kursie z dnia ich zaciągnięcia.

Kredyty walutowe stały się dla wielu ludzi problemem. Ale przerzucenie odpowiedzialności za nie tylko na banki byłoby ruchem, który zagroziłby polskiej gospodarce. Banki są jej krwiobiegiem, a zator w nim może nas wprowadzić w kryzys. W dodatku frankowicze – jak dowodzą badania TNS publikowane w czerwcu w „Rzeczpospolitej" – to zdeklarowany elektorat Nowoczesnej i PO, więc przewalutowanie i tak nie przyniosłoby PiS politycznych korzyści.

Po tym gdy Kancelaria Prezydenta ogłosiła, że przewalutowanie jest teraz niemożliwe i trzeba do niego wrócić za rok, na pocieszenie zaś proponuje frankowiczom zwrot spreadów, można by oczywiście szydzić z Andrzeja Dudy, który w dzień zaprzysiężenia o zarzutach, że spełnienie jego obietnic zrujnowałoby budżet, mówił: „To bzdury". Lepiej jednak pochwalić niekonsekwencję głowy państwa.

Obietnica Dudy była złożona na wyrost. Dobrze, że prezydent zrozumiał swój błąd i postanowił wyciągnąć z tego wnioski. Wtorkowe wzrosty na giełdzie są sygnałem, że potrafili to docenić inwestorzy.