Deklaracja prezesa była m.in. reakcją na akcję #SamiSwoi przeprowadzoną przez młodzieżówkę PSL, która ujawniała zarobki radnych rządzącej partii w spółkach Skarbu Państwa. Akcja może nie odbiła się szerokim echem w dużych miastach, ale setki tysięcy, które dorabiali lokalni działacze PiS, w ich społecznościach robiły wrażenie.

Ale decyzja władz PiS okazała się problemem dla samej partii – konsekwentnie wprowadzona w życie doprowadziłaby bowiem do tsunami w lokalnych strukturach. Wszak wszyscy ważniejsi działacze byli nagradzani pracą w spółkach. Pełna realizacja tego postulatu oznaczałaby kadrową rewolucję. Dlatego też rozpoczął się proces rozmiękczania zaleceń. Najpierw rzeczniczka PiS poinformowała, że na start nie będą mogły liczyć tylko „osoby, które są zatrudnione na wysokopłatnych stanowiskach kierowniczych i doradczych w spółkach Skarbu Państwa i samorządu terytorialnego". Pojawiło się więc pytanie, czym są „wysokopłatne" stanowiska. Jak ujawniliśmy w czwartek w serwisie Rp.pl, kwotę tę ustalono na poziomie... 15 tys. zł brutto miesięcznie (rocznie daje to 180 tys.).

Z tego wynikają dwa wnioski. Pierwszy jest taki, że mniej niż 15 tys. zł nie jest dla PiS wysoką pensją. Dla wielu wyborców tej partii może to być szokiem. Sam PiS – obniżając pensje posłom, senatorom, ale też i samorządowcom – przekonywał, że choć średnie wynagrodzenie w Polsce zbliża się do 5 tys. zł brutto miesięcznie (a więc o dwie trzecie mniej niż limit wyznaczony działaczom PiS na bezkarne dorabianie w spółkach), to najczęściej pensja wynosi 3,5 tys. brutto. Powiedzmy wprost: 15 tys. to spore zarobki jak na Warszawę, poza dużymi miastami zaś to już prawdziwa fortuna.

Po drugie, słowa Kaczyńskiego znaczą tyle: do polityki nie idzie się dla pieniędzy, ale dla naszych „pieniądze" zaczynają się dopiero od trzykrotności średniej krajowej. PiS robił piekło podsłuchanej Elżbiecie Bieńkowskiej, która mówiła, że za 6 tys. zł gotów jest pracować złodziej albo głupiec, i Małgorzacie Gersdorf, która narzekała, że za 10 tys. to przeżyć można na prowincji, a nie w Warszawie – widać więc, że stosuje w tej materii podwójne kryteria.

Z punktu widzenia zarządzania partią decyzja władz PiS jest zrozumiała i racjonalna. Ale hipokryzją pachnie na kilometr.