Niemcy to stara piłkarska kultura, ich brak na mundialu to nie zysk, lecz strata, tak samo jak nieobecność Włochów. Oczywiście podziwiam determinację i klasę Koreańczyków, którzy pokazali wszystkim, jak się gra o honor, ale nie ma już we mnie neandertalskiej niechęci do Niemców w stylu pewnej pani poseł z rządzącej partii.

Z kilku powodów, także piłkarskich. Nie raz i nie dwa pisaliśmy, że futbol sprzedaje duszę diabłu, że arabscy szejkowie, chińscy nowobogaccy, amerykańscy inwestorzy i różni Abramowicze uczynili z tej gry zabawę dla bogaczy. I zawsze w tym kontekście padał przykład Niemiec jako kraju, w którym jest inaczej, bo tam kluby nie oderwały się od kibiców. Oby tak było dalej, ale boję się, że ktoś uzna, iż skoro na mundialu była klęska, to trzeba pójść w tę samą stronę. Nie chciałbym tego, bo wtedy padnie ostatnia tama.

Pamiętam też o tym, że Niemcy przez lata były dla naszego futbolu oknem na świat. Tam narodziła się gwiazda Roberta Lewandowskiego, Borussia była Polonią Dortmund, a najwybitniejsi trenerzy – Joachim Loew, Juergen Klinsmann czy Juergen Klopp – nigdy nie powiedzieli o Polsce złego słowa. Wprost przeciwnie, zawsze zachowywali się tak, jakby wyciągnęli wnioski z historii i wiedzieli, że Niemcom wolno mniej. Nie zapominam również, że to Niemcy były naszym sprzymierzeńcem, gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej.

Dlatego zaginął we mnie ten kibicowski atawizm, że trzeba im życzyć źle, z kimkolwiek by grali, a np. Rosja jeszcze na tę zmianę uczuć nie zasłużyła, bo wciąż czujemy jej niedźwiedzią łapę.