Uniwersytet bez fermentu jest martwy. Nie rodzą się na nim nowe pomysły i nowe idee. Renesans nie zastępuje średniowiecza, a romantyzm nie nadchodzi w ogóle. No bo gdzie ma się zmieniać rzeczywistość, jak nie tam? Żeby wyobrazić sobie inny, może lepszy świat, potrzeba przecież kłótni fizyka z socjologiem.

Nie wiem, czy protest, który obecnie toczy się na kilku uczelniach, a zaczął na UW w Pałacu Kazimierzowskim, skłoni wicepremiera Jarosława Gowina do zmiany zdania i uchylenia drzwi dla „paru myśli, co nie nowe". Wiem jednak, że jeśli rzeczywiście chciałby on pokazywać inną twarz obozu rządzącego, to nie powinien ignorować (tak jak do tej pory) tych protestów. Postulaty studentów i pracowników naukowych są jasne i warto się zastanowić, czy aby na pewno pan minister we wszystkim ma rację. Chyba że znowu cała rzecz pójdzie utartą ścieżką: mamy większość w Sejmie, więc mamy rację. A jak nie mamy racji, to i tak mamy większość... Może więc, jeśli nie chce się słuchać studentów, warto posłuchać choćby szefa NSZZ Solidarność z Uniwersytetu w Białymstoku, prof. Andrzeja Kisielewskiego, który twierdzi w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej", że „dzięki ustawie zostaną wyeliminowane z życia akademickiego ciała kolegialne, jakimi były dotychczas rady wydziałów, co wzmocni tylko hierarchiczność struktury organizacyjnej uczelni". Ostrzega on, że na uczelniach prowincjonalnych może to rodzić niebezpieczeństwo autorytaryzmu.

Protestujący podkreślają, że chodzi im też o solidarność. O mniejsze uczelnie, które nie załapią się na szczodrość biznesu, i o młodzież, której nie stać na studiowanie na UW czy UJ. Do tego dochodzi jeszcze obawa o to, że uczelnie zamienią się w spółki Skarbu Państwa kontrolowane przez polityków.

Jarosław Gowin może jeszcze uczynić z konstytucji dla nauki swój polityczny wehikuł. Powinien tylko pojechać do protestujących, np. w Krakowie, by z nimi porozmawiać. Ryzykowne? Nie bardziej niż próba uczynienia z uczelni i uniwersytetów sterowanej przez władzę kuźni kadr dla korporacji.