Najpoważniejsza, zwolnienie szefa FBI, nie była zapowiedziana, za to została przeprowadzona w brutalny sposób, przypominający odwołanie przez polski rząd kontraktu na francuskie helikoptery. Główny bohater, James Comey, dowiedział się o niej z telewizji i początkowo myślał, że to żart. Pytanie, czy w dymisji Comeya – tak jak przy odrzuceniu caracali – najgorszy nie jest właśnie sposób, w jaki ją przeprowadzono.
Wielu polityków i komentatorów zapewne się oburzy na takie postawienie sprawy. Bo dla nich jest jasne, że wszystko to próba ukrycia spisku Trumpa z Putinem, na którego tropie była FBI. Dziś prorosyjskość, domniemana lub prawdziwa, stała się synonimem największego zła, więc jeśli można czymś uderzyć znienawidzonego Trumpa, to najlepiej jego zadeklarowaną w czasie kampanii wyborczej miłością do Kremla.
Prorosyjskość stała się takim śmiercionośnym zarzutem także w ustach tych, którzy wcześniej wychwalali politykę resetu i nowego otwarcia w stosunkach z Moskwą. Przecież każdy prezydent USA w ostatnich dwóch dekadach na początku urzędowania zamierzał poprawić stosunki z Rosją. Kończyło się jednak wojną w Gruzji, aneksją Krymu i sankcjami na Moskwę.
Ja również wyrażałem nieraz obawy, że Trump – tak jak sugerował, zanim został prezydentem – urządzi z Putinem świat na nowo. Co byłoby zagrożeniem dla Polski.
Z planów amerykańsko-rosyjskiego resetu nic już chyba jednak nie zostało. I to jest dla Polski najważniejsze. Oczywiście, ważne jest też, w jaki sposób Trump i jego ludzie szykowali się do resetu. Z kim się kontaktowali, co obiecywali, czego oczekiwali w zamian. I, co szczególnie istotne w kontekście FBI, jakich naruszeń się przy okazji dopuścili.