Po pierwsze, obaliłoby kolejny mit o partii Jarosława Kaczyńskiego, która niby ma być niezdolna do wygrywania w dużych miastach. Po drugie, byłoby to symboliczne powtórzenie sukcesu z 2002 r., gdy wybory w stolicy wygrał prof. Lech Kaczyński – na fali popularności, jaką zdobył w kilka miesięcy jako minister sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka. Po trzecie zaś, PiS odzyskałoby jeden z bastionów Platformy Obywatelskiej, co przekłada się nie tylko na prestiż, ale również na dziesiątki tysięcy miejsc pracy, które daje kontrola nad samorządowym molochem, jakim jest Warszawa.

Choć faktem jest, że jeśli kandydatowi wystawionemu przez partię Jarosława Kaczyńskiego uda się zdobyć warszawski ratusz, podziękowanie będzie musiał wysłać Hannie Gronkiewicz-Waltz oraz samej PO, która zamiast natychmiast zareagować na wybuch afery reprywatyzacyjnej, postanowiła popełnić samobójstwo na raty. Każde posiedzenie komisji weryfikacyjnej ds. reprywatyzacji jest ciosem, który uderza w polityczny establishment rządzący stolicą od trzech kadencji. I choć opozycja zarzuca PiS, że zmienia prace komisji w polityczny spektakl, jest to spektakl nieźle przygotowany i przynoszący zaplanowane polityczne korzyści.

Ale na razie myślenie o wygranej w stolicy to dzielenie skóry na niedźwiedziu. Trzy kwartały, które pozostały do wyborów samorządowych, to w polityce cała epoka. Ale na razie wciąż wieje w żagle Zjednoczonej Prawicy. I jeśli partia Kaczyńskiego nie popełni jakiegoś spektakularnego błędu, Platformę czekać będzie jesienią naprawdę ciężki bój o Warszawę. Dalsze prace komisji reprywatyzacyjnej z pewnością nie będą jej tego boju ułatwiać.