Pal licho, że taka cezura wcale nie świadczy o oficerskiej moralności – czego dowodem jest to, że już na początku lat 90. wywodzący się z demokratycznego zaciągu funkcjonariusze Urzędu Ochrony Państwa inwigilowali prawicowe ugrupowania krytyczne wobec prezydenta Lecha Wałęsy. Większy problem jest taki, że bardzo szybko PiS wpadł we własne sidła. Gdy okazało się, że wiceszef policji nadinsp. Cezary Popławski rozpoczynał służbę w ZOMO w latach 80., szefostwo MSW próbowało chować głowę w piasek. Ostatecznie nadinspektor podał się do dymisji – podobno to była jego decyzja.

Teraz „Rzeczpospolita" opisuje ciepłe kontakty resortu obrony – rządzonego wszak przez najtwardszego z twardych antykomunistę Antoniego Macierewicza – z klubem zrzeszającym generałów z PRL oraz Związkiem Żołnierzy Wojska Polskiego, także zanurzonym głęboko w przeszłości.

Dobrze byłoby, gdyby – jak twierdzą przedstawiciele rządu – była to tylko przypadkowa wpadka. Problem bowiem polega na tym, że PiS ma długą praktykę w mówieniu o antykomunistycznym oczyszczeniu, któremu towarzyszy przeciąganie przedstawicieli poprzedniego systemu na swoją stronę i eksponowanie ich. Kiedyś wiceministrem sprawiedliwości w rządzie PiS był komunistyczny sędzia Andrzej Kryże, dziś twarzą zmian w organach ścigania i Trybunale Konstytucyjnym jest były prokurator z czasów PRL Stanisław Piotrowicz, a prezesem największej państwowej firmy paliwowej dawny działacz PZPR Wojciech Jasiński. Zresztą w pierwszych szeregach PiS jeszcze paru właścicieli czerwonych książeczek by się znalazło.

To dowód na to, że lider PiS Jarosław Kaczyński przyznał sobie jednoosobowe prawo rozgrzeszania z komunistycznej przeszłości i nadawania niepodległościowego obywatelstwa. Tyle że gdy dawni komuniści robią kariery w partii antykomunistycznej, trudno uznać, że to sanacja.