Mimo napięć wewnętrznych wywołanych rekonstrukcją rządu PiS utrzymuje dużą przewagę nad opozycją, a nowy gabinet premiera Mateusza Morawieckiego ma spróbować sięgnąć po wyborców centrowych, by zapewnić prawicy drugą kadencję.

Dziś jednak Jarosław Kaczyński być może stoi przed najważniejszym politycznym wyborem tej kadencji: czy zmienić obowiązujące prawo aborcyjne i doprowadzić do jego zaostrzenia? W komisji jest już projekt likwidujący tzw. przesłankę eugeniczną, pod którym podpisało się kilkaset tysięcy obywateli. Ale jak pokazuje sondaż „Rzeczpospolitej", nawet elektorat PiS jest mocno podzielony w tej sprawie. A wśród ogółu ankietowanych przeważająca większość nie chce żadnych zmian w dostępie do aborcji.

Przegłosowanie projektu Kai Godek napędzi wyborców lewicy. A zatrzaśnięcie go w sejmowej zamrażarce nie spodoba się wielu konserwatywnym wyborcom PiS. Ci wyborcy zresztą są już i tak mocno skonfundowani zmianami w rządzie i odwołaniem kilku lubianych przez nich ministrów.

Trzecią drogą, najbardziej prawdopodobną zgodnie z nieoficjalnymi informacjami, jest poczekanie, aż Trybunał Konstytucyjny zajmie się wnioskiem grupy posłów w tej sprawie. To jednak wybór jedynie pozornie wygodny dla lidera partii rządzącej. Bo środowiska pro-life, nawet jeśli TK rozstrzygnie po myśli zbierających podpisy pod projektem Kai Godek, i tak oskarżą PiS o unikanie politycznego ryzyka.

Lewica z pewnością wykorzysta każde naruszenie kompromisu aborcyjnego z 1993 r. do wielkiej mobilizacji. To jest najlepsze paliwo dla Barbary Nowackiej, Roberta Biedronia i wszystkich tych, którzy marzą o nowym projekcie politycznym. Mobilizacja sił opozycyjnych i pojawienie się wyrazistej alternatywy dla PiS – nawet częściowo na gruzach obecnych partii – jest dla rządzącego obozu potencjalnie największym zagrożeniem. Dlatego żadna z opcji leżących teraz przed prezesem Kaczyńskim nie wydaje się w pełni korzystna politycznie.