Rezygnacja Joanny Muchy ze startu w wyborach na przewodniczącego PO i przekazanie przez nią poparcia Borysowi Budce poważnie zwiększa jego szanse na objęcie przywództwa w Platformie. A równocześnie – po wcześniejszej rezygnacji Bartosza Arłukowicza – zwiększa szanse na to, że pojedynek ten rozstrzygnie się już w pierwszej turze.

Dla opozycji byłoby to dobre rozwiązanie, bo nie ma ona ani chwili do stracenia. Ważniejsze bowiem od tego, kto stanie na czele PO, będzie to, czy opozycja wykorzysta cień szansy, jaki ma dziś, na wygranie wyborów prezydenckich. Emocjonalne zaangażowanie Andrzeja Dudy w atak na polskich sędziów czy wypowiedzi, które można z pewną dozą złośliwości potraktować jako antyzachodnie czy antyunijne, pokazują, że wynik wyborów prezydenckich nie jest wciąż przesądzony. Duda z pewnością liczył na przejęcie elektoratu Konfederacji, ale w swej radykalnej retoryce posunął się zbyt daleko, odsłaniając się ze strony umiarkowanego centrum.

Ale z wyborami prezydenckimi wiąże się też inny kłopot, przed którym staje PO. Dynamika kampanii sprawia, że to Małgorzata Kidawa-Błońska jako kandydatka na najwyższy urząd w państwie staje się dziś twarzą Platformy Obywatelskiej. To ona komentuje kolejny spór sądowy, posunięcia polskiej dyplomacji, ataki Putina itp. Nowy lider – ktokolwiek nim zostanie – rozpocznie urzędowanie niejako w jej cieniu. Psychologicznie może to być dla niego sytuacja niezbyt komfortowa.

Mimo to dobrze by było, gdyby opinia publiczna dość szybko dowiedziała się, jakie nowy lider PO ma stanowisko w najważniejszych sprawach, które stoją przed Polską, a nie tylko dlaczego był krytyczny wobec Grzegorza Schetyny. Niech naszkicuje wizję, nie tylko jak ma wyglądać PO, ale też nasz kraj – za pięć, dziesięć czy piętnaście lat. Bez tego PO na długi czas będzie skazana na rolę komentatora, a nie głównego aktora na polskiej scenie politycznej.