Protesty, które odbyły się w środę w Polsce, zgromadziły sporo ludzi, ale nie miały takiego zasięgu jak te sprzed półtora roku. To zła wiadomość dla organizatorek protestu, które w odezwach kierowanych do społeczeństwa pisały, że nie potrzebują opozycji ani polityków, tylko wsparcia ze strony obywateli. Była to próba powtórzenia sukcesu lipcowych protestów przeciw reformom sądownictwa, które miały charakter oddolnych, spontanicznych inicjatyw – polityków opozycji proszono, by nie afiszowali się z symbolami partyjnymi. Ale protesty dotyczące zmian w sądownictwie w grudniu, już po podpisaniu ustaw przez prezydenta Andrzeja Dudę, były zaledwie cieniem tego, co działo się minionego lata. Tak samo środowy protest był cieniem czarnego protestu sprzed półtora roku.

Z pewnością na niższą frekwencję wpłynął fakt, że tym razem mieliśmy do czynienia z zupełnie innymi projektami. Projekt konserwatywny nie przewiduje karania kobiet, które decydują się na aborcję. Skupia się głównie na ochronie tych spośród chorych, nienarodzonych dzieci, które na podstawie dotychczasowych przepisów były pozbawiane życia. Ale też tzw. projekt liberalny był inny. Nie tylko zawierał propozycję legalizacji aborcji, ale też wprowadzał kary nawet dwóch lat więzienia dla osób, które krytykowałyby skutki aborcji i antykoncepcji czy zachęcałyby kobiety, które postanowiły przerwać ciążę, do tego, by zmieniły zdanie. Projekt szczególną ochroną otaczał również organizacje proaborcyjne, wprowadzając do kodeksu karnego karę (z więzieniem włącznie) za ich zniesławianie czy znieważanie. Znacznie trudniej w takiej sytuacji zmobilizować dziesiątki tysięcy osób do wyjścia na ulice.

Ale frekwencja na środowych protestach wcale nie powinna pocieszać polityków. Bez względu na to, ile osób wzięło w nich udział, problem nie zniknie. Opozycja ma kłopot, ponieważ organizacje lewicowe nie wybaczą im przyłożenia ręki do odrzucenia ustawy legalizującej aborcję. Z kolei dla PiS ustawa, która została w Sejmie, jest polityczną bombą zegarową, która prędzej czy później wybuchnie. Rządzący będą w końcu musieli zdecydować, czy zaostrzyć obecną ustawę o ochronie życia, czy pozostać przy aborcyjnym konsensusie.