Dostała ją ONZ-owski Światowy Program Żywnościowy (WFP), wielka organizacja humanitarna. Chyba każdy widział zdjęcia czy filmy z tłumem znękanych biedą czy wojną ludzi czekających na worek ryżu, mąki czy paczkę z jedzeniem, na których jest napis z błękitnymi literami WFP. Teraz oglądam takie z Jemenu, Burkiny Faso, Boliwii, Salwadoru i Sudanu Południowego. Na najnowszych można się tylko domyślać radości obdarowanych, uśmiech przysłaniają antycovidowe maseczki.
Nagroda, jak uzasadnił Norweski Komitet Noblowski, jest co prawda przede wszystkim za zwalczanie głodu na terenach ogarniętych wojnami i za przyczynianie się do tego, by głód nie był wykorzystywany jako rodzaj broni w konfliktach zbrojnych. Takie słowa nie dziwią, bo nagroda jest pokojowa. Jednak rok jest wyjątkowy - koronawirus powoduje, że pomoc takich organizacji jak WFP jest jeszcze potrzebniejsza.
Pandemia i towarzyszące jej restrykcje, zakazy, lockdowny najbardziej uderzyły w tych, co już wcześniej żyli w nędzy. Uderzyły w tych, co nie mieli zapasów, oszczędności, stracili nieformalne zajęcie, żyli z dnia na dzień, zjadali za to, co przed chwilą zarobili. Koronawirus spowodował też wielkie trudności w dostarczaniu pomocy humanitarnej - na tereny, gdzie toczą się wojny, i te, gdzie ich nie ma, ale głód może do nich doprowadzić.
Obstawiałem, że w tym roku pokojowego Nobla dostanie organizacja. Taki był ostatnio rytm wyznaczania laureatów: co parę lat to nie konkretni ludzie ją otrzymują. A przez dwa ostatnie trafiły do etiopskiego premiera Abiya Ahmeda (2019) oraz do irackiej jazydki Nadii Murad oraz kongijczyka Denisa Mukwege (2018). Teraz czas na organizację, przewidywałem
Właściwie to lepiej, gdy nagrodzony ma twarz, ma serce i coś do powiedzenia. Ale nie jest dobrze, gdy po latach się okazuje, że laureat na nią nie zasłużył - przestaje się kojarzyć z pokojem. Błąd dotyczący organizacji mniej boli. A w przypadku WFP raczej nie ma takiego zagrożenia. Chociaż ci, co jeździli w rejony świata dotknięte tragediami, pewnie czasem stykali się z sytuacjami, które kazały im się zastanowić, czy pracownicy wielkich organizacji międzynarodowych dobrze wykonują swoją misję. I ja się z takimi zetknąłem, wspominałem o tym w tym tekście "Dziennikarstwo w stylu vintage".