Problem w tym, że śledztwo wszczęto nie po analizie doniesienia, które zostało złożone, ale dopiero gdy sprawę opisały „Gazeta Wyborcza" i prestiżowy brytyjski dziennik „Financial Times". W efekcie zarówno szef rządu Mateusz Morawiecki, jak i kierownictwo PiS – a nawet, przynajmniej tak twierdzi, sam prokurator generalny – o całej aferze KNF dowiedzieli się w ostatni wtorek po lekturze porannej prasy.

Biorąc pod uwagę, że jedną z pierwszych decyzji PiS było po wyborach podporządkowanie prokuratury ministrowi sprawiedliwości oraz danie mu kompetencji do bycia informowanym na temat wszystkich postępowań, które prowadzą nie tylko prokuratury, ale też służby pod nadzorem prokuratury, to dość dziwne, że o sprawie o takim kalibrze nie zostali zaalarmowani minister i premier. To tym większy problem, że wygląda na to, iż wbrew publicznym zapowiedziom z afery Amber Gold wcale nie wyciągnięto wniosków. Wtedy również ważne dokumenty – dotyczące wartych milionów złotych oszczędności Polaków – gdzieś się w prokuraturze zawieruszały.

Wątpliwości jest jednak więcej. Zbigniew Ziobro ogłosił, że sprawę obejmuje osobistym nadzorem oraz kieruje do prokuratury w Katowicach. Tak się składa, że to jedna z najbardziej zaufanych prokuratur ministra, do której trafiają sprawy polityczne bądź te o dużym kalibrze. Osobisty nadzór polityka nie jest tym, co mogłoby uspokoić tę część opinii publicznej, która z nieufnością patrzy na działania rządu Zjednoczonej Prawicy, a Zbigniewa Ziobry w szczególności. Nie chodzi tu zresztą wyłącznie o opozycję, gdyż z ostatniego sondażu zaufania do polityków wynika, że Ziobro jest tu w niechlubnej czołówce. Nie ufa mu aż ?55 proc. badanych.

Sprawa ma też inny wymiar. Pytanie, czy o los śledztwa może być dziś ?spokojny Mateusz Morawiecki. Tajemnicą poliszynela jest bowiem fakt, że między frakcjami premiera i ministra sprawiedliwości toczy się zacięty bój o kontrolę nad sektorem finansowym. Jaką pewność może mieć dziś opinia publiczna, że nadzorowane przez jedną ze stron sporu śledztwo nie stanie się narzędziem w tej politycznej wojnie? Gdyby tak się stało, mogłoby się okazać, że wojny w PiS nie wygra żadna z frakcji, lecz że uderzy ona ?w cały obóz władzy.