Skoro niemieccy politycy walczą o nowe inwestycje w Chinach i o zachowanie w jak najmniej naruszonym stanie starych inwestycji w USA, to jednak zdecydowanie polityczna.

Czysto biznesowa miała być zdaniem naszych zachodnich sąsiadów tylko jedna inwestycja – rurociąg z rosyjskim gazem, którego druga nitka ma niedługo powstać. Ale czy powstanie? Wątpliwości pojawia się coraz więcej, ostatnio niemal codziennie. Powstrzymanie budowy Nord Stream 2 byłoby porównywalne z odpadnięciem niemieckich piłkarzy z mundialu w fazie grupowej. Jedno i drugie wydawało się niemożliwe, a jednak to drugie się zdarzyło. Symbolicznie – na rosyjskiej ziemi.

Wątpliwości są bardzo polityczne. Szczerze mówiąc, jest to już sprzeciw wobec Nord Stream 2 – Amerykanów czy wpływowej gazety ekonomicznej „Financial Times”.

Nieoczekiwanie jednak w oczach Niemców wyjątkowo śmiałym przeciwnikiem okazała się lekceważona dotąd Polska. Nie dość, że sama nie chce Nord Stream 2, to jeszcze przekonuje innych, wielkich graczy, zwłaszcza Stany Zjednoczone. Jeżeli to wszystko się powiedzie, to utrącenie projektu drugiej rury pod Bałtykiem zostawiłoby nas z tezą, że PiS prowadzi skuteczną politykę zagraniczną. Czyli że wstaliśmy z kolan.

Niemcy robią wszystko, by do tego nie doszło, odwracają kota ogonem. Współpracę z Amerykanami przeciw Nord Stream 2 uznają za sprzeczną z solidarnością europejską. Ta współpraca nie byłaby jednak Polsce potrzebna, gdyby Niemcy nie złamali solidarności europejskiej, podejmując decyzję o budowie gazociągu pod Bałtykiem. Jeżeli w kontekście Nord Stream 2 można mówić o jakiejś solidarności, to jest to solidarność Berlina (i paru innych stolic starej Europy) z Kremlem. Moskwa trzyma rękę na gazie i rurach. Wydobywa, transportuje surowiec – ekologiczny i dla przyjaciół niedrogi. I pięknie dzieli Zachód.