Komedia Machulskiego, która swoją premierę miała w 1984 r., odnosiła się do rzeczywistości PRL po stanie wojennym. Niestety, z powrotem staje się aktualna.

Skłonność do podsłuchiwania wpisana jest niejako w naturę człowieka od zawsze. W wielu starych zamkach czy pałacach do dziś można oglądać zmyślne systemy mające służyć panującemu do inwigilacji członków jego dworu. Dzięki nim mógł się dowiedzieć, kto jest z nim, a kto przeciw niemu spiskuje. Nie tak dawno temu inwigilowała nas Służba Bezpieczeństwa. Podsłuchy w telefonach, dobrze zorganizowana sieć tajnych współpracowników.

Ale dziś inwigilowani jesteśmy niemal na każdym kroku. W drodze do pracy, w pracy, w pociągach, autobusach, kawiarniach, kinach, a kamery są nawet... w kościołach. Są takie miejsca, gdzie przed czujnym okiem kamery monitoringu nawet mysz nie ucieknie. Zero prywatności.

Często ową prywatność sprzedajemy sami. W mediach społecznościowych chwalimy się, gdzie i jak spędzamy wolny czas. Informujemy wszystkich dookoła, co jedliśmy, co oglądaliśmy. Potem dziwimy się, że bank oferuje nam atrakcyjny kredyt, a operator telefonii komórkowej skrojoną pod nasze potrzeby ofertę.

Coraz chętniej za podsłuchiwanie naszych rozmów – o czym piszemy w „Rzeczpospolitej" – biorą się służby. Podsłuchuje się nie tylko podejrzewanych o przestępstwa gangsterów, ale też polityków czy dziennikarzy. Liczba podsłuchiwanych z roku na rok rośnie. ?W większości przypadków stosowanie podsłuchów czy montaż kamer monitoringu tłumaczy się kwestiami bezpieczeństwa. Rosnącym zagrożeniem przestępczością, terroryzmem itp. Nie polemizuję z tym – służby są powołane do tego, by nas chronić, ale czy nie chcą wiedzieć za dużo? Czy naprawdę doszliśmy już do tego momentu, że każdy człowiek jest dla drugiego wilkiem? A może nieco się w tym wszystkim zagalopowaliśmy?