To opinia, którą można usłyszeć w okolicach Nowogrodzkiej. Kolejna wolta prezesa naraziła co prawda na zdenerwowanie szefa parlamentarnego Klubu PiS Ryszarda Terleckiego, ale widocznie szef partii widział większy polityczny interes w popieraniu Gowina niż we wsłuchiwaniu się w narzekania własnego najbliższego otoczenia.

Być może był to też ze strony prezesa gest pocieszenia po tym, gdy wiceszef Gowinowej partii Porozumienie, wiceminister cyfryzacji Marek Zagórski, zdecydował się przejść do PiS, by niezwłocznie zostać pełnym ministrem w swoim resorcie. Choć transfer ten był ponoć uzgodniony, bo tylko on dawał szansę na przełamanie pata w sprawie losów resortu cyfryzacji.

Zbigniew Ziobro w tym czasie nie próżnuje. Prokuratura zatrzymuje, konferencje się odbywają... Ale czy to pomoże jego partii, Solidarnej Polsce, w budowaniu wspólnych list przed wyborami lokalnymi z resztą Zjednoczonej Prawicy? Wątpliwe. Solidarna Polska mogłaby liczyć na pierwsze miejsce na jakiejś samorządowej liście wyborczej chyba tylko wtedy, gdyby to sam minister sprawiedliwości zechciał zostać gdzieś marszałkiem albo prezydentem miasta. Bo koalicjanci Prawa i Sprawiedliwości nie powinni mieć złudzeń – ich racją bytu jest trwanie przy Jarosławie Kaczyńskim. Bez niego zostaliby zadziobani przez kolegów z PiS. Sami nie mają za bardzo czego szukać na politycznej scenie, co pokazał niedawny sondaż IBRiS dla „Rzeczpospolitej”. Jedyne więc, co można zrobić, to dobrą minę do złej gry: łapać przestępców oraz połykać własny język przy poprawkach w ustawach sądowych i w reformie szkolnictwa wyższego. Ale gdyby łódź zaczęła naprawdę tonąć – pokusa wyskoczenia z niej mogłaby się okazać dla koalicjantów PiS zbyt wielka. Tylko czy jest ktoś, kto rzuciłby im koło ratunkowe?