To, co jeszcze kilka miesięcy temu było zupełnie oczywiste, dziś przestało takie być, bo w obozie władzy rośnie w siłę frakcja gotowa zaostrzać konfrontację z Brukselą aż do osiągnięcia punktu, gdy nie będzie już odwrotu. Dlatego coraz więcej państw Unii uważa, że Polska przestała być przewidywalnym partnerem we Wspólnocie.

Konflikt wybuchł, gdy Emmanuel Macron oświadczył, że „Polska izoluje się w Europie" i straciła wpływ na jej przyszłość. Francuski przywódca podkręca retorykę przeciw Warszawie, bo wtedy, gdy jego notowania w kraju spadają, potrzebuje spektakularnego sukcesu dyplomatycznego. Zmiana dyrektywy o pracownikach delegowanych by mu to zapewniła, bo problem rzekomego „dumpingu socjalnego" stał się rozpoznawalny dla każdego Francuza.

Ale pomijając populistyczną formę i niekoniecznie dobre intencje, trudno nie przyznać, że Macron prawidłowo ocenia pozycje, jaką zajmuje dziś w Unii Polska. W batalii o pracowników delegowanych Paryż uzyskał poparcie Czechów, Słowaków i Bułgarów, a i Rumuni są gotowi wyjść naprzeciw jego oczekiwaniom. Pozostaliśmy więc znów sami z Węgrami.

Część polskiego internetu zachwyca się twardymi odpowiedziami polskich przywódców na ataki Macrona. Ale to wirtualny świat. W realnym sprawa wygląda gorzej. Już w październiku pod dyktando Paryża może zostać zmieniona dyrektywa o pracownikach delegowanych, co pogrąży życiowe plany setek tysięcy Polaków. I stanie się precedensem dla kolejnych batalii w Brukseli o obronę polskich interesów.

Najwyższy czas, aby rząd zaczął profesjonalnie prowadzić grę w Unii. Jeśli tego nie zrobi, umiarkowany elektorat, który przesądził o zwycięstwie PiS w 2015 r., dojdzie do wniosku, że płaci za wysoką cenę za przyjemność starcia z francuskim prezydentem.