Mówisz, że inflacja nie jest znaczna, ale przecież nasze zakupy są z miesiąca na miesiąc coraz droższe – często mawia moja żona, gdy toczymy z supermarketu wózek z zakupami na cały tydzień dla naszej pięcioosobowej rodziny. Faktycznie przez ostatnie dwa lata nasz tygodniowy koszyk konsumencki podrożał co najmniej o połowę. W jakimś stopniu to efekt zdrowszej diety: wieprzowinę zastępują droższe ryby, a nawet wegeburgery. Niemniej faktem jest, że i bez takich zmian w menu w ostatnich dwóch latach ceny żywności mocno dają się we znaki polskim konsumentom. A w górę idą jeszcze koszty utrzymania mieszkań i domów.

Nic dziwnego, że konsumenci z niedowierzaniem patrzą na comiesięczne dane GUS o zmianach cen towarów i usług konsumpcyjnych. Odbiegają one zasadniczo od ich odczuć. Pandemia jeszcze tę rozbieżność zwiększyła.

Inflacja liczona jest przez statystyków na podstawie ustalanego raz do roku koszyka zakupów, będącego uśrednieniem wydatków przeciętnego mieszkańca Polski. Sęk w tym, że każdy z nas ma swój indywidualny koszyk, a konsumenci zauważają głównie zmiany cen tych produktów i usług, które kupują najczęściej. Cóż z tego, że auta potanieją, jeśli kupujemy je raz na pięć–osiem lat albo nigdy. Spadku niektórych cen w ogóle nie zauważamy, np. internet relatywnie taniał, gdy operatorzy dawali w abonamencie coraz większe jego pakiety lub zwiększali szybkość, ale przecież użytkownicy wciąż wydawali tyle samo.

Pandemia tę rozbieżność między inflacją mierzoną przez statystyków a zmianami rzeczywistych kosztów koszyków polskich konsumentów jeszcze pogłębiła. Co z tego, że wiosną ceny paliwa mocno spadały, skoro nie tankowałem auta od połowy marca do czerwca? Wydałem za to spore pieniądze na maseczki jednorazowe, które wiosną podrożały z 50 gr do nawet 8,5 zł za sztukę, i rękawiczki, których cena za paczkę 100 sztuk skoczyła z 35–40 zł do przynajmniej 99 zł.

Ta rozbieżność jest wyzwaniem dla statystyków i banku centralnego. Pierwsi nie dość, że mają problem ze zbieraniem danych o cenach, to muszą sobie odpowiedzieć na pytanie: jak ułożyć średni koszyk do pomiaru inflacji w przyszłym roku na podstawie tegorocznej struktury zakupów, którą pandemia tak wykrzywiła. Przed wyzwaniem staje też bank centralny, którego orężem było kształtowanie niskich oczekiwań inflacyjnych poprzez spełnianie obietnicy trafienia w niski cel inflacyjny. Ten oręż się kruszy, gdy koszyk zakupów z supermarketu ostro drożeje, a polskie rodziny rozmawiają o tym, jak bardzo wzrost cen odbiega od szacunków GUS i obietnic NBP.