Coraz mocniej brną w urojenia.

Nie przeceniajmy tych środków" – tak Beata Kempa mówi w Radiu Maryja o pieniądzach z unijnego Funduszu Odbudowy i Rozwoju, które możemy utracić, wetując budżet UE. „Nie sprzedamy Polski za garść euro" – wtóruje jej kolega z europarlamentu Zdzisław Krasnodębski. Jakiś fundusz? Po co, kiedy możemy stworzyć swój? Gospodarczy wizjoner i wiceminister aktywów państwowych Janusz Kowalski proponuje, by stworzyć go w ramach Grupy Wyszehradzkiej lub Trójmorza. Jak przekonuje, będzie „lepiej zarządzany, a pozyskany na rynku pieniądz tańszy". Jakim cudem, nie wyjaśnia.

Patryk Jaki i kilku innych europosłów policzyli, że weto będzie wręcz korzystne gospodarczo. Bo obowiązywałoby prowizorium budżetowe z kwotami wyższymi niż zawarte w nieco okrojonym budżecie. Problem w tym, że Bruksela zapewne uruchomi tylko część pieniędzy z prowizorium. No i ktoś zapomniał o wspomnianym dodatkowym funduszu. Niestety, to już akcja deprecjonowania nie tylko jego, ale i całej Unii. Lider Solidarnej Polski i minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro mówi, że „rocznie bogate kraje UE wyprowadzają z Polski dużo, dużo większe pieniądze niż te, które uzyskujemy w ramach dopłat unijnych". Gdyby zaś ktoś za bardzo podskakiwał, można porazić go cłami.

Nawet jeśli wygadywanie takich nonsensów i taktyka obrzydzania UE odbywa się na użytek elektoratu w sytuacji ostrej rywalizacji w ramach Zjednoczonej Prawicy o to, kto lepiej strzeże narodowego interesu, szkody są ogromne. To nie tylko zniechęcanie inwestorów. Polacy słyszą, że pieniądze dla rolników czy wielkie inwestycje drogowe to tylko ochłapy rzucane przez Brukselę w zamian za możliwość drenowania kraju. Bruksela nie kojarzy się wystarczająco źle, więc w miarę eskalacji konfliktu o weto pojawią się wątki antyniemieckie, a sam Jarosław Kaczyński przypomni kwestię reparacji.

Zapewne w końcu dojdzie do porozumienia. Problem w tym, że głoszone teraz ze zdwojoną siłą antyeuropejskie poglądy już rozeszły się po narodzie. I kiedyś ktoś to może wykorzystać. Jak łatwo taka gra może się wyrwać spod kontroli, wie najlepiej premier Wielkiej Brytanii David Cameron, który choć nie chciał brexitu, to do niego doprowadził.