Z góry było wiadomo, że powrót do kontrowersyjnego pomysłu zniesienia limitu składek na ZUS wywoła burzę w biznesie, w części Zjednoczonej Prawicy i większości opozycji. Wiadomo było też, że przy obecnym podziale głosów w Senacie i utrzymaniu orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego, tak naprawdę nie ma szans, by zakończyć prace nad projektem do końca listopada, a tym samym wprowadzić zmiany w ZUS od 2020 r.

Wycofanie projektu z Sejmu było więc jedynym rozsądnym posunięciem. Nasuwa się jednak pytanie, po co ta afera, która mogła jedynie wzmocnić i tak już krytyczne nastawienie biznesu wobec rządowej koalicji? Tym bardziej że projekt pojawił się kilka tygodni po zapewnieniach, że pomysł z podwyżką ZUS został wstrzymany, a cała akcja PiS była dokładnie tym, co w naszej przedwyborczej sondzie zgodnie krytykowały organizacje pracodawców, apelując o ograniczanie tzw. wrzutek poselskich w legislacji. Trudno uniknąć skojarzenia z metodą walki politycznej, którą opozycja zarzucała kiedyś rządzącej PO – jej propagandyści mieli celowo „walić kijem w klatkę z małpami", czyli szukać sposobów, by doprowadzić do wściekłości PiS.

Akcja ze zniesieniem limitu 30-krotności przypomina takie walenie kijem w klatkę. Pytanie, kto jest tutaj małpą? A może chodziło nie o małpę, ale o kozę? Tę z dowcipu o rabinie i biednym Żydzie, który po zabraniu kozy stwierdził, że jego sytuacja nie jest aż taka zła. Obie zoologiczne tezy zakładają przemyślane, choć cyniczne, działanie polityków. A jeśli był to nieprzemyślany spontan? Biada nam.