W Polsce praca jest opodatkowana niemal jak wódka. Na każde 1000 zł, jakie pracownik etatowy dostaje na rękę, musi wypracować ok. 1700 zł. Nadwyżkę pożerają podatek dochodowy i składka na ubezpieczenia społeczne, płacona solidarnie przez niego i pracodawcę. To jeden z powodów rozpowszechnienia się przeróżnych form zatrudnienia nieetatowego. Wkrótce szeregi samozatrudnionych mogą się powiększyć o tysiące dobrze zarabiających specjalistów, bo rząd, rozdawszy wyborcze prezenty za dziesiątki miliardów, nerwowo szuka finansowania.
Wciąż niepewny jest los zniesienia rocznego limitu 30-krotności średniej pensji, po którego przekroczeniu lepiej uposażeni przestają płacić składki na ubezpieczenia społeczne. Ruch ten uderzy w ponad 370 tys. osób, ma je kosztować 8–9 mld zł. Nie są to pieniądze, z których rząd łatwo zrezygnuje. Ja jednak namawiam, by nie spuszczał finansowej gilotyny. Są ku temu co najmniej trzy powody.
Po pierwsze, wielu firm nie stać, by wziąć na siebie potężny wzrost kosztów pracowniczych, ich budżety nie są z gumy. Dlatego wielu specjalistów i dyrektorów straci pracę, a ocaleńcy będą musieli pracować za siebie i zwolnionych kolegów. To zachęta, by uciec w samozatrudnienie.
Po drugie, skasowanie limitu utrudni przyciąganie inwestycji, które wymagają zatrudnienia dobrze płatnych specjalistów. W branży zaawansowanych usług biznesowych już widać wahanie, czy rozwijać biznes u nas czy raczej w Rumunii. A co mają powiedzieć ci, których – jak JP Morgan czy Daimlera – osobiście namówił do zainwestowania Mateusz Morawiecki, a teraz zmienia im warunki działania?
Trzeci skutek likwidacji 30-krotności będzie odległy, ale najbardziej szkodliwy. To utrata zaufania do systemu emerytalnego w wyniku zniszczenia podstawowej jego zasady, jaką jest powiązanie wysokości emerytur z sumą wpłaconych składek. Zniesienie limitu powinno oznaczać, że w przyszłości państwo będzie wypłacać emerytury liczone np. od trzech czy nawet dziesięciu średnich pensji. Ale nie wypłaci, bo nie będzie go stać, a gdyby nawet, to nie będzie to do zaakceptowania ze względów politycznych.