Po sześciu latach obecności w Polsce sytuacja Ubera wreszcie się stabilizuje. Resort infrastruktury mocno ociągał się z wprowadzaniem przepisów na nowo porządkujących rynek przewozów, który przez coraz szybszy rozwój przestał się mieścić w dotychczasowych ramach prawnych. Ale w końcu status przewoźników korzystających z aplikacji do przewozu osób wydaje się klarować.

Wprowadzenie wymogu posiadania licencji z jednej strony powinno zamknąć temat uprzywilejowania takich firm jak Uber czy Bolt wobec tradycyjnych taksówek, którym ustawodawca narzuca ostrzejsze rygory. Z drugiej – ma zwiększać bezpieczeństwo pasażerów, eliminując z rynku zupełnie przypadkowych kierowców. Takie przynajmniej są założenia. Pewnie oba te problemy można było rozwiązać znacznie szybciej, ale trzeba przyznać, że innym też idzie to opornie: nawet w Londynie, gdzie dla Ubera jeździ blisko 45 tys. kierowców, problemy z legalnością działania tej firmy rozwiązane zostały – przynajmniej na pewien czas – dopiero dwa dni temu.

Obowiązujące od października przepisy powinny się przyczynić do zakończenia wojny w środowisku przewoźników. Jednak mogą też uderzyć po kieszeni klientów, bo wprowadzenie licencji pewnie ograniczy rynek, co w takich sytuacjach zwykle prowadzi do wzrostu cen. Wiele wątpliwości rodzi też zwolnienie przyszłych taksówkarzy z obowiązku znajomości topografii, zwłaszcza że w dużych miastach nawigacje samochodowe mylą się wyjątkowo często.

Na pewno starsi właściciele taksówek z rozrzewnieniem wspominają złote czasy późnego PRL: jeździli, gdzie im pasowało, zabierali po kilku klientów, każąc każdemu płacić, według uznania dyktowali ceny. To jedna z tych grup zawodowych, którym najpierw wolny rynek, a potem rozwój nowych technologii podcięły gałąź świetnie prosperującego biznesu. Konkurencja doprowadziła do wzrostu podaży nad popytem i wymusiła poprawę jakości usług. W dodatku taksówkarzom przybywało coraz więcej problemów: z jednej strony mieli Ubera i podobnych mu konkurentów, z drugiej – błyskawicznie rosnący rynek aut wynajmowanych na minuty; to wszystko sprawiło, że liczba klientów topniała w oczach. Nic więc dziwnego, że taksówkarze, zarówno niezrzeszeni, jak i korporacyjni, najchętniej wycięliby w pień kierowców Ubera, Bolta czy im podobnych.

Jednak ostatecznie okazało się, że to nie Uber wykańcza taksówkarzy. Zdziesiątkował ich koronawirus. I choć przewozy powoli się odradzają, spora część klientów, zwłaszcza firmowych, którzy przeszli na pracę zdalną, do taksówek już nie wróci.