Fala zakażeń koronawirusem, która w czerwcu i lipcu przetoczyła się przez zakłady przetwórstwa mięsnego w Niemczech, wywołała reakcję tamtejszego resortu pracy, który zapowiedział zmiany w przepisach dotyczących zatrudniania pracowników z zagranicy. Efektem tych wydarzeń była także zmiana nastawienia niemieckich konsumentów wykazana w niedawnym badaniu firmy GfK. Jeśli wierzyć jego wynikom, w prawie jednej trzeciej gospodarstw domowych za Odrą ograniczono spożycie mięsa. Podobny trend w związku z pandemią (być może wywołaną przecież zjedzeniem mięsa nietoperza) wykazały sondaże w USA i Hongkongu. Eksperci już kalkulują straty przemysłu mięsnego, będącego dotychczas jedną z najbardziej dochodowych branż.

Nie od dziś wiadomo, że przemysł spożywczy jest wyjątkowo wrażliwy na afery związane z ryzykiem dla konsumenta. O ile w skali kraju osłabiają one konkurencyjność poszczególnych firm, o tyle za granicą – chętnie nagłaśniane przez lokalne media – uderzają w markę całego eksportu danego kraju. Polscy eksporterzy mieli już okazję, by się o tym przekonać, np. w Czechach czy w Skandynawii. Dlatego też szczególnie firmy spożywcze, w tym te nastawione na sprzedaż za granicą, powinny dzisiaj robić wszystko, by zminimalizować ryzyko zakażeń – nawet więcej, niż wymagają przepisy sanitarne (przedsiębiorców czekają kontrole ich przestrzegania, o czym piszemy w tym wydaniu „Rzeczpospolitej").

W zakładach produkcyjnych, które nie mogą przenieść pracowników na zdalną pracę, nie wystarczy wystawić dozowniki z płynem do dezynfekcji i rozdać maseczki. Potrzebna jest zmiana organizacji pracy, a niekiedy funkcjonowania całej firmy, wsparta akcją uświadamiającą wśród pracowników. Dotyczy to zresztą nie tylko branży spożywczej. Przy obecnej skali niepewności, gdy przy braku rzetelnych informacji o ryzyku zakażenia mamy zalew fake newsów, bardzo łatwo o panikę. Wtedy ludzie łatwo uwierzą nie tylko w kiełbasę czy ser z koronawirusem, ale nawet w kosmetyki, meble czy ubrania „zarażone" Covid-19.

Strach przed pandemią może się stać skutecznym narzędziem tzw. czarnego PR-u, przy którym samo zawieszenie działalności firmy na kilka tygodni to drobiazg. A straty wizerunkowe są zwykle znacznie bardziej długotrwałe i trudniejsze do odrobienia niż te, które bezpośrednio mogą wyniknąć z zawieszenia działalności na czas kwarantanny.