Coraz więcej Polaków ogranicza spożywanie produktów pochodzenia zwierzęcego. Przybywa barów oraz restauracji wegańskich i wegetariańskich, a do wytwarzania sojowych parówek i bezmięsnej szynki biorą się nawet tradycyjni producenci wędlin. Ten trend, widoczny jeszcze przed pojawieniem się Covid-19, pandemia tylko wzmocniła. Z badań, które opisujemy w tym wydaniu „Rzeczpospolitej", wynika, że w czasach koronawirusa 40 proc. Polaków zmieniło nawyki żywieniowe, a z tych osób co czwarta je mniej mięsa, prawie co piąta korzysta z jego zamienników, a co dziesiąta ograniczyła nawet ilość nabiału w diecie.

Sam nie jem mięsa od 26 lat, więc kibicuję przechodzącym na wegetarianizm. Jednak wolność wyboru i decyzja o zmianie diety to jedno. Drugie to, że bezmięsny jadłospis może być coraz częściej wynikiem zmian klimatycznych, starań o ochronę środowiska i gospodarczych skutków tych procesów. „Produkcja mięsa" – muszę użyć tego określenia, choć go nie lubię – pociąga za sobą olbrzymie zużycie nie tylko wody, ale i roślin potrzebnych na paszę. Amazonia jest wypalana i wycinana po to, by uprawiać rośliny do karmienia zwierząt, a także wypasania bydła.

Czytaj także: Podczas pandemii Polacy rezygnują z mięsa

Czysta słodka woda staje się coraz trudniej dostępnym zasobem i jest tylko kwestią czasu, gdy kolejne sektory gospodarki zużywające ogromne ilości tego surowca będą obciążane dodatkowymi opłatami za jego wykorzystanie. Gdy dodamy do tego stepowienie i pustynnienie całych połaci planety – co nie omija również Europy, w tym Polski – widać, że rolnictwo będzie musiało się skupić na produkcji przede wszystkim roślinnej, bo mięso będzie po prostu bardzo drogie. I dobrze.