Mamy już za sobą panikę pandemii, lockdown i wyjątkowo agresywną kampanię prezydencką. Wracamy do normalności, z tym że jest to „nowa normalność" – bardzo niepewna i na warunkach, które większości z nas do niedawna nie mieściły się w głowie. Co prawda nadal słyszymy powiedzenie „cash is king" – „gotówka jest królem" – tak często powtarzane w kryzysie finansowym z 2008 r., ale nowa normalność oznacza niemal zerowe oprocentowanie naszych oszczędności, które w niektórych przypadkach nawet nominalnie jest ujemne, a także odsyłane z kwitkiem firmy chcące założyć lokaty terminowe.

Nowa normalność to także najwyższy od lat spadek wartości kredytów dla przedsiębiorstw. Trudno się temu dziwić w sytuacji, gdy nie wiadomo, kiedy skończy się pandemia, czy nie przyjdzie zaraz jej druga fala i jakie mogą być jej skutki. W tak niepewnych warunkach nawet najwięksi optymiści wśród przedsiębiorców dwa razy się zastanowią, zanim podejmą decyzję o nowych inwestycjach, zwłaszcza tych finansowanych z pożyczonych pieniędzy. Tymczasem badania prowadzone teraz wśród firm wykazują, że optymistów – szczególnie w ocenie ogólnej koniunktury w gospodarce – nie ma w biznesie zbyt wielu.

Zresztą nawet gdyby firmy wykazały się teraz większą chęcią ryzyka, to ukrócą to same banki. Ich analitycy przyznają, że niepewna sytuacja w gospodarce i związane z pandemią ryzyko, które ciąży nad niektórymi branżami, bardzo zwiększyły ostrożność bankowców. Ci dobrze widzą, że pogorszenie się sytuacji gospodarczej zdecydowanie zwiększyło ryzyko niespłacalności kredytów. Według analityków NBP już w pierwszych tygodniach pandemii banki znacznie zaostrzyły kryteria i warunki udzielania pożyczek, a ich reakcja w stosunku do przedsiębiorstw była najostrzejsza od połowy 2009 r.

Na szczęście dla firm w potrzebie ich płynność finansową w czasie pandemii pomagają ratować rządowe tarcze antykryzysowe, na czele z tarczą finansową Polskiego Funduszu Rozwoju (PFR). Zwykłe kredyty korporacyjne są słabą konkurencją dla wsparcia z PFR, po które sięgnęło już prawie 327 tys. mikro-, małych i średnich przedsiębiorstw, a od niedawna robią to również duże firmy. Część z nich ma zresztą inny problem – z nadmiarem gotówki. Wartość depozytów przedsiębiorstw w grudniu zeszłego roku sięgała 288 mld zł. To oznacza, że w kryzys wywołany pandemią wiele firm weszło z solidną poduszką finansową, do której mogły sięgnąć w razie trudności. I sięgały.

A co będzie z bankami, które borykają się z nadpłynnością, obowiązkowymi opłatami, no i mają ograniczone możliwości zarabiania na kredytach? Można powiedzieć, że banksterzy (tak niektórzy komentatorzy określali bankowców po kryzysie finansowym) mają teraz za swoje. Problem w tym, że zaburzenia w krwiobiegu gospodarki odbiją się na wszystkich. W tym na firmach, które wyjdą z kryzysu z tarczą, ale na rozwój po pandemii będą potrzebować kredytów.