Kres trendu wzrostowego na rynku mieszkań rok temu o tej porze wieszczył niejeden analityk. Rok 2018 deweloperzy zamknęli bowiem z ponad 10-procentowym spadkiem sprzedaży. Miało być tylko gorzej. Powolne wygasanie hossy sugerowały wyniki deweloperów jeszcze po trzecim kwartale 2019 r.
Czytaj także: Mieszkanie to dzisiaj inwestycja
Dziś wiadomo, że czarne prognozy się nie sprawdziły. W 2019 r. budujące osiedla firmy sprzedały w największych miastach 65,4 tys. mieszkań. To drugi wynik w historii. Podciągnął go świetny ostatni kwartał. Powód był banalny: deweloperzy sypnęli mieszkaniami. Ludzie kupowali, bo mieli co kupować. Nie odstraszały ich 10-, 15-proc. zwyżki cen. Brali mieszkania nawet w budynkach, które nie wyszły z ziemi. Rekordowo mała była oferta lokali na ukończonych osiedlach, co jest dowodem wyjątkowej koniunktury. Gotowe osiedla w czasie boomu puste nie stoją.
Wcześniejsze spadki sprzedaży nie wynikały ze słabnących apetytów klientów, ale z ograniczonej podaży. Deweloperzy nie zawsze nadążają z produkcją mieszkań. Wiele firm nie jest w stanie budować więcej, bo nie ma gdzie. Działek budowlanych brakuje. Za ziemię inwestorzy płacą jak za zboże, 250 mln zł za działkę przy Chełmskiej w Warszawie, 148 mln za parcelę przy Grzybowskiej. Deweloperzy narzekają też na problemy z wykonawcami. Branży brakuje 200 tys. wykwalifikowanych pracowników.
Tymczasem Polacy rzucili się kupować nieruchomości, bo trzymanie pieniędzy w bankach przestało się opłacać. Inflacja rośnie, stopy procentowe są na historycznie niskim poziomie. Zamiast do bankowej skarbonki, klienci wolą włożyć pieniądze w nieruchomość. Można ją wynająć, można sprzedać, można trzymać „na emeryturę".