Rodzice mogli straszyć dzieci, że jak nie będą chciały się uczyć, to trafią „na kasę" do dyskontu. Dzisiaj nie jest to już wcale takie pewne. Handel detaliczny, który w poprzedniej dekadzie systematycznie zwiększał zatrudnienie, w zeszłym roku przystopował. Według danych GUS sektor ten w listopadzie zatrudniał 739 tys. osób

– o 16 tys. mniej niż rok wcześniej i był to pierwszy spadek w skali roku od dziesięciu lat. Nie trzeba długo szukać winowajcy, to koronawirus, który wpędził nas w pełzający lockdown, zamrażając galerie handlowe i przyspieszając automatyzację.

Czytaj także: Wirus dodał wigoru automatyzacji w handlu

Tak naprawdę pandemia przyspieszyła ją wszędzie – w fabrykach, magazynach i usługach. Miejsce ludzi zajmują tam roboty i zautomatyzowane systemy, którym nie grozi Covid-19 ani kwarantanna. Ale to samoobsługowe kasy w sklepach są dla nas widocznym dowodem na to, jak automatyzacja wchodzi w kolejne obszary życia, przejmując miejsca pracy. Według opublikowanego jesienią 2020 r. raportu Światowego Forum Ekonomicznego przyspieszony przez pandemię rozwój technologii sprawi, że do 2025 r. niemal wyrówna się podział czasu pracy pomiędzy ludźmi i maszynami. Skutkiem przyspieszenia automatyzacji może być likwidacja aż 85 mln etatów, choć jednocześnie przyczyni się ona do powstania 97 mln nowych stanowisk. Tyle tylko, że będą wymagały one całkiem innych kompetencji – głównie cyfrowych, których większości z nas brakuje.

Postęp automatyzacji może teraz szybko pogłębić widoczną już lukę kompetencyjną na rynku pracy. Będą więc potrzebne programy szkoleniowe i niemałe pieniądze na ich sfinansowanie. I to szybko. Tak naprawdę już teraz nasi rządzący, zamiast wyrzucać pieniądze na kolejne tarcze dla bezsensownie zamrażanych branż, powinni zbierać fundusze na dużo ważniejszą tarczę – tarczę cyfryzacji, bez której na długo utkniemy w pułapce średniego albo i niskiego dochodu.