Polak, który po zakończeniu sezonu rozstaje się z zespołem Bora-Hansgrohe, jest w klasyfikacji generalnej szósty. Różnice za plecami Portugalczyka Joao Almeidy i Holendra Wilco Keldermana są jednak niewielkie. Majka próbował nawet ataku na szczycie wczorajszego podjazdu do Madonna di Campiglio, ale nie zdołał rozerwać grupy liderów. Faworyci wjechali na metę razem, jakby zawarli pakt o nieagresji, choć najeżony górami etap wydawał się idealnym miejscem do akcji zaczepnych.
Fabuła tegorocznego wyścigu jest bogata, a finisz ma być spektakularny. Średnia przewyższeń na trzech alpejskich etapach to prawie 5,5 km. – Takich trudności jeszcze nigdy nie widziałem – mówił na starcie Giro Holender Steven Kruijswijk, który przejechał w karierze 18 wielkich tourów.
Będzie zimno, temperatura odczuwalna na zjazdach może obniżyć się do minus 20 stopni. To zaboli zwłaszcza górali, którzy są zazwyczaj kolarzami drobnymi, o niskim poziomie tkanki tłuszczowej.
Pogoda wymaga od faworytów jazdy uważnej i ofensywnej, bo każdy górski etap może być tym ostatnim. Dach Giro, czyli przełęcz Stelvio, na którą wdrapią się dziś, kilka dni temu po ataku zimy była nieprzejezdna. – Sygnały są pozytywne – uspokaja dyrektor wyścigu Mauro Vegni, choć prognozy na weekend wyglądają gorzej.
Niższego poziomu trudności, a najlepiej skrócenia kolejnych etapów, chciałby na pewno Almeida. Portugalczyk od dwóch tygodni nosi różową koszulkę lidera wyścigu, która go uskrzydla. 22-latek jest silny i zuchwały. Umie skutecznie zafiniszować i zgarnąć sekundy bonifikaty. – Najlepszą obroną jest atak – mówi kandydat do kolarskiego Oscara za sensację jesieni.